Dlaczego to musi tyle trwać?

Tata wobec systemu

Kto szybko daje, ten dwa razy daje. Jeżeli rozwód trwa latami, a sprawy uzupełniające nie kończą się nigdy, wszyscy cierpią. W pewnym momencie przestaje chodzić o wynik, ale o samą walkę. Kto kogo pokona. A sens? A dzieci? A odpryski?

W pozwie rozwodowym wskazałem wszelkie okoliczności, oczywiście napisałem o długotrwałym romansie _PM_, ale i trochę o leżących po mojej stronie przyczynach rozkładu związku. Jako powód rozstania podałem, zgodnie z prawdą, to, że _PM_ nie wykazała chęci uczciwego budowania związku od nowa.

Po zakończeniu jej romansu (o którym jeszcze wtedy nie wiedziałem, ale to oddzielna historia i trochę już o tym pisałem) poszliśmy na terapię małżeńską. Kłopoty były oczywiste – sypialiśmy oddzielnie, prawie nie rozmawialiśmy, trzeba było coś zrobić. Terapia wyglądała dziwnie – _PM_ zachowywała się jakby przyprowadziła samochód do warsztatu i wyliczała usterki, które trzeba naprawić. Ja tak nie umiałem, więc była to głównie gra do jednej bramki. Cały czas czułem, że biorę udział w jakimś przedziwnym przedstawieniu, że coś jest nie tak. Po kilku miesiącach terapii domyśliłem się, zacząłem szukać potwierdzenia i dowiedziałem się o romansie. Wtedy zrozumiałem, że nie może być mowy o szczerym i uczciwym, wspólnym budowaniu rodziny.

Na pierwsze posiedzenie _PM_ nie przyszła. Przysłała pełnomocniczkę z informacją, że ona sama nie dostała wezwania (to skąd pełnomocniczka wiedziała?). Na następnym posiedzeniu powiedziała, że się nie zgadza na rozwód. Zatem na kolejnym ja się musiałem domagać orzeczenia o jej winie. Wtedy po dwóch czy trzech posiedzeniach ona stwierdziła, że się zgodzi bez orzekania. A już minął rok czy więcej. Widać było, że to się szybko nie skończy. Jak się będzie udowadniać winę, to może zająć dodatkowe kilka lat i spowodować niewyobrażalne „koszty społeczne”. Pranie brudów przed obcymi ludźmi, wciąganie świadków, nerwy, emocje, w tym wszystkim dzieci… Zgodziłem się na rozwód bez orzekania o winie. Ale później się okazało, że przez ponad rok nie było żadnego posiedzenia. Akurat kiedy straciłem pracę i złożyłem wniosek o zmniejszenie zabezpieczenia. Jakieś terminy odwołane z powodu choroby sędzi, inne na prośbę pani pełnomocnik PM (wesele córki czy coś podobnego…).

W końcu stwierdziłem, że skoro faktycznie żyjemy od lat osobno, a rozwód nie zostanie zbyt szybko orzeczony, trzeba formalnie stwierdzić rozdzielność majątkową. _PM_ zaciągała jakieś pożyczki, nie chciała ograniczyć wydatków, uzgodnić wyboru szkół itp. Polubownie ustanowić rozdzielności majątkowej przed notariuszem nie chciała. Musiałem pójść do sądu. I znowu – złożony wniosek, a na pierwszej rozprawie _PM_ się nie stawiła. Zwolnienie lekarskie i pismo, że się nie zgadza na rozdzielność. No i kolejne odroczenie o kilka miesięcy. Na następnym posiedzeniu sąd oczywiście orzekł rozdzielność, ale znowu udało się trochę przeciągnąć…

Sąd Okręgowy pomylił się w wyroku. Składałem apelację w celu przywrócenia wersji kontaktów, które _PM_ wcześniej akceptowała. Tym razem jednak ona uznała, że warto bronić pomyłki sądu…

Dlaczego nie można takich spraw załatwić w sposób cywilizowany? Dogadać się i poprosić sąd o zatwierdzenie? Czy nie tak załatwiają to ludzie, którym na sercu leży dobro dzieci i normalizacja życia? Czy trzeba się rozstawać latami? Czy to się nigdy nie skończy? Dzieci będą dawno dorosłe, a my się będziemy dalej rozstawać? Rozwód trwał ponad pięć lat. Nadal nie doszło do podziału majątku. Strach pomyśleć, ile lat jeszcze będziemy chodzić po sądach…

GD Star Rating
loading...
Tata wobec systemuMój największy życiowy błąd…Jak mówić, żeby cię słuchali… w sądzie?
Ten wpis został opublikowany w kategorii historia, sądy, urzędy, instytucje, rozstanie, wspomnienia z sądu, prawnicy, prawo i praktyka, opieka nad dziećmi i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 Responses to Dlaczego to musi tyle trwać?

Dodaj komentarz