Na początku była miłość…

Alienacja rodzicielska

Wszystko zaczęło się od miłości. Kochałem ją a ona kochała mnie. Gdy była w ciąży wszystko wydawało się być cudowne i wspaniałe. Była ideałem.

I urodziła się Zuzia. Po prostu mały ludzik, który robił kupkę i ssał cycusia. A ja coraz bardziej kochałem tego ludzika. Zuzia od początku pięknie się uśmiechała. Rozbrajała tym wszystkich, bo gdy inne dzieci płakały ona ciągle się uśmiechała. Pracowałem 24\48 więc po powrocie Ani (mojej ex) do pracy to ja przez większość czasu opiekowałem się Zuzią. Karmiłem ja, przewijalem, bawiłem się z nią a później spała słuchając bicia mojego serca. W międzyczasie wziąłem kredyt na remont mieszkania mojej ex, oraz na wydatki związane z nowym mieszkaniem, które było jej własnością. Zycie toczyło się normalnie. Raz było lepiej raz gorzej, jak to w życiu ale z mojego – męskiego punktu widzenia – życie toczyło się normalnie i szczęśliwie…

I pewnego dnia w połowie czerwca zapukał do drzwi listonosz i wręczył mi list polecony. Zdziwiony, przeczytałem że to wezwanie do sadu na rozprawę dotycząca miejsca pobytu dziecka. Gdy zapytałem Anię o co chodzi, dowiedziałem się że o nic, po prostu chce w razie czego, gdybym ją chciał zostawić, żeby miejsce pobytu dziecka było z nią. Dziwne bo nie planowałem się rozstawać i nie rozmawialiśmy o tym. Rozprawa miała się odbyć 3 lipca.Po powrocie z pracy 1 lipca zastałem w domu teściową, która powiedziała mi, że mam 15 minut na wyprowadzenie się albo wezwie policję. Powiedziałem, że w 15 minut nie zdążę, więc po pół godzinie rozmawiałem już z miłą policjantką. W czasie tych 15 dni jakie minęły od wizyty listonosza do mojej wyprowadzki trzy razy odwiedziła nas kuratorka. Dwa razy zastała tylko mnie i dziecko – w jej obecności opiekowałem się Zuzią, przewinąłem, nakarmiłem i położyłem spać. I zaczęły się rozprawy…

Z pozwu dowiedziałem się, że porwałem dziecko i przetrzymywałem w bliżej nie znanym miejscu a dopiero po interwencji policji przyprowadziłem dziecko z powrotem. Dowiedziałem się też, że nie opiekowałem się dzieckiem, nie karmiłem, nie przewijałem i generalnie nie pomagałem w jego wychowaniu. Dowiedziałem się też, że matka sama utrzymuje dom i dziecko ponieważ ja nie partycypuję w jakichkolwiek kosztach. A kuratorka sądowa napisała, że co prawda widać dużą więź dziecka z ojcem, ale ze względu na „naturalną więź matki z dzieckiem” powinno ono zostać z matką (jakby więź z ojcem byla nienaturalna). I zaczęło się piekło rozpraw…

30 września miałem wypadek samochodowy w pracy, a tydzień później zostałem zwolniony z powodu tego, że poszedłem na zwolnienie lekarskie. Moje spokojne i poukładane życie zaczęło się walić…

Bardzo rzadko i zazwyczaj po wezwaniu policji dostawałem Zuzię, a kiedy ją oddawałem wpadała w histerię. Nie chciała mnie puścić, ponieważ roczne dziecko nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś kto spędzał z nim większość czasu, teraz musi je opuścić. Na ustach Ani zawsze widniał uśmiech, jak by ten widok bawił ją, a moje serce coraz bardziej krwawiło. Na rozprawach dowiadywałem się coraz to nowych rewelacji…

…i wtedy straciłem wiarę… w cokolwiek i kogokolwiek.

GD Star Rating
loading...
Alienacja rodzicielskaBo zupa była za słonaZbrodnia i kara
Ten wpis został opublikowany w kategorii opieka nad dziećmi, PA i PAS, historia, siła stereotypu, miłość rodziców, rozstanie, o życiu, być ojcem, mężczyźni i kobiety, alienacja rodzicielska, zespół alienacji rodzicielskiej. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

17 Responses to Na początku była miłość…

Dodaj komentarz