“Kuba S. wiecznie żywy”

Kilka karnawałowych tygodni przeleciało nie wiedzieć kiedy, nadeszła pora zimowych ferii, tydzień przed nimi moja żona powiedziała, że pojedzie z dziećmi do rodziców bo mama nie może wyjechać z domu. Nie było to nic zaskakującego, kilka razy już tak się zdarzało. W niedzielne popołudnie spakowałem rzeczy do samochodu, potem usadziłem dzieci, nadeszła żona, wsiadając za kierownicę rzuciła przez ramię – zostawiłam Ci kartkę na stole i zatrzasnęła drzwi unikając pożegnania.Szedłem do domu myśląc jakie to dyspozycje na ten tydzień czekają na mnie…    Okazało się że była tylko jedna – “występuję o rozwód”. Odczekałem czas potrzebny na dojechanie i rozpakowanie się, zadzwoniłem by usłyszeć “tak postanowiłam”.  Mimo dość dużego rozdygotania znalazłem w internecie mediatorów rodzinnych, przyjęli zlecenie, pobrali numery telefonów i obiecali rozpoczęcie działań od następnego dnia. Czekałem w ciszy.

Czas w pracy był gehenną, starałem się zrobić wszystko co było zaplanowane tak by nikt nie odczuł mojego zdenerwowania, po południu podjąłem próby rozmowy, tradycyjnie argument główny to “tak postanowiłam”. Wieczorem dostałem informację, że mediatorzy nie zdołali namówić mojej żony do spotkania i podjęcia próby wyjścia z impasu ponieważ “tak postanowiła”. Niby zawodowcy, a w obliczu biernego oporu bezradni jak każdy. Następnego dnia po powrocie z pracy zastałem kartkę informującą bym zabrał swoje osobiste rzeczy gdyż “mój dom został sprzedany” (kiedyś tam podjąłem integralną decyzję, że wszystko co wymagało tytułu własności kupowane było na nazwisko żony). Uznałem to za dowód na brak woli do szukania dróg ratowania naszej rodziny, naszego związku.

Podniosłem słuchawkę i zadzwoniłem do syna, wysłuchał i nic nie powiedział. Chwilę później przyszedł SMS “Kocham Cię Tatusiu”. Telefon ten dawno już leży nieużywany ale ta wiadomość wciąż w nim zapisana tkwi. Czasami ładuję akumulator i odpalam go. Upłynęło kilka dni i nocy na przemyślenia, przypomniałem sobie poniewierające się rok temu wizytówki agencji pośrednictwa, kilka faktów które kiedyś zbagatelizowałem, a dziś składały się w spójna całość, po raz pierwszy w życiu popatrzyłem na bilingi telefonu mojej żony z ostatnich miesięcy co jeszcze nie poległy w niszczarce. Zrozumiałem, że ostatnie tygodnie to tylko “wierzchołek lodowy” dawno szykowanego nowego lądu. Zadzwoniłem jeszcze raz do mediatorów, poprosiłem o poprowadzenie mediacji w sprawie przyszłości naszych dzieci bo na rodzinę straciłem nadzieję….

Dlaczego Kuba S. w tytule? bo jakoś tak mi się kojarzy “To już jest koniec, nie ma już nic! Jesteśmy wolni, możemy iść… To już jest koniec, możemy iść, jesteśmy wolni, bo nie ma już nic….”

Ale to nieprawda, nigdy nie będę już wolny i nigdy nie będę pozbawiony wszystkiego, mam za sobą doświadczenie dwóch związków, bogactwo czwórki cudownych dzieci…                       Jestem ojcem, po przejściach ale ojcem.

ps. kilka dni temu moje dzieci pląsały w ulicznej fontannie miasteczka do którego trafiliśmy odpoczywając w drodze do domu, nagle pojawiła się dziewczynka w seledynowej sukience bawiąca się strumieniami wody, ktoś za plecami powiedział “o to córka tego z Elektrycznych Gitar”, uśmiechnąłem się pod nosem….

GD Star Rating
loading...
Moje ojcowanie (Seweryn)Trwając…
Ten wpis został opublikowany w kategorii moje ojcowanie i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

22 Responses to “Kuba S. wiecznie żywy”

Dodaj komentarz