To chyba już…

Ciąża przebiegała podręcznikowo, żadnych niespodzianek czy komplikacji, w porównaniu z poprzednią niemal niezauważalna. Wszystko zapięte na ostatni guzik, torba przy drzwiach, ja dyżurny abstynent. Zostało końcowe odliczanie. Śmieję się do siebie, że mam powtórkę z rozrywki bo pierwsza córka urodziła się przed ruchomymi świętami i długo nie mogłem zapamiętać daty bo mi utkwił w głowie Wielki Wtorek.

Święta za pasem, w ten weekend starszaki pojechały ze swoją mamą w plener. My spokojnie szykujemy dziecinny pokój dla maluszka, wszystko mamy po starszych, no i najważniejsze wiemy jak to wszystko będzie wyglądało.  Młodszy synek dzielnie nam sekunduje w przygotowaniach. Pora obiadu więc stoję przy kuchni i mieszam w garnkach, luzik wolnego dnia przerywa spokojny komunikat “jedźmy, chyba się zaczyna…”. Dziś obiadu nie będzie, w ciągu kilku minut synek ląduje u sąsiadów a my siedzimy w samochodzie. Droga do szpitala krótka jak nigdy, środek wolnego dnia, więc bez problemów docieramy do Izby Przyjęć. Tam luzik jeszcze większy, pytania o termin, skwitowanie żeśmy się chyba pośpieszyli, dyskusja lekko irytująca. Powolne przygotowania do badania, nagle pani położna nerwowo przyśpiesza działania, sadza żonę na wózek i biegiem śmiga na salę porodową. Ja za nimi z klamotami i ciuchami. Jeszcze dobrze nie wyrównałem oddechu jak zwołana na cito ekipa zaczęła odbierać poród. W dwadzieścia minut od przyjechania do szpitala przecinam pępowinę mojej drugiej córeczki. Okazało się, że można być przy porodzie bez przebierania się w zielone łaszki, bez rejestracji i tym podobnych nieodzownych czynności. Oczywiście wszelkich formalności dokonałem po fakcie więc w dokumentach wygląda jakby córka urodziła się na szpitalnym parkingu ale to zupełnie bez znaczenia, była śliczna i tak jej zostało. Wieczorem wróciłem do domu szczęśliwy i dumny.

Odebrałem synka, obdzwoniłem wszystkich zainteresowanych, dokończyłem przerwane prace w dziecinnym, pozostało mi tylko czekać kolejnego dnia i wizyty u moich pań.

Nigdy nie myślałem, że mogę mieć czworo dzieci, w mojej rodzinie standardem było jedno, dwoje, koneserów z trójka traktowano z pobłażliwym zdziwieniem, przebiłem wszystkich. Przypominam sobie jak dobijając do trzydziestki myślałem, że fajnie jest być takim bezdzietnym kawalerem, bez zobowiązań, noce miewać zarwane jedynie w celach hedonistycznych bądź zawodowych… Wizje weryfikuje życie, moje też.

GD Star Rating
loading...
Moje ojcowanie (Seweryn)Córka w drodzeKomplet do kwadratu
Ten wpis został opublikowany w kategorii moje ojcowanie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz