Dobre złego początki…

Początkowo wydawało się, że czeka nas niekończące się pasmo szczęścia, niestety po kilku miesiącach pojawiła się pierwsza rysa na naszym związku, w mojej żonie odezwała się potrzeba bycia samemu dzieckiem i wyjechała na drugi koniec kontynentu razem z naszym ośmiomiesięcznym bobaskiem do kochanych rodziców (naprawdę fajni ludzie).

Po Ich wyjeździe wpadłem w wir pracy, początek sezonu w połączeniu z zaległościami z pierwszych miesięcy po urodzeniu się syna pozwolił na nierozpamiętywanie rozstania. Brak taniej łączności, internetu i wszystkiego co dziś wydaje się oczywistym wyposażeniem pozwalał na powolny listowny kontakt, wsparty kilkoma zdjęciami rosnącego dziecka.

Wreszcie świąteczna przerwa, dobieram kilka dni urlopu i w drogę, mój mało wyścigowy wehikuł potrzebował 16 godzin na pokonanie dystansu, by być jak najwcześniej wyruszyłem prosto  z pracy po 12 godzinnym dyżurze. I to był błąd jak się później okazało.

Obserwacja postępów Pierworodnego zdominowała resztę dnia, potem padłem ze zmęczenia. Następnego dnia dowiedziałem się jak wygląda praktycznie “foch z przytupem” w wykonaniu mojej żony, no nie wyglądało to fajnie. Święta minęły, Sylwester też, wróciłem do pustego domu. Niby wszystko przebiegało normalnie, czas dzielony pomiędzy obowiązki zawodowe, samoobsługę i pisanie tęsknych listów. Kolejne odwiedziny w kolejne święta zaowocowały ciekawymi wnioskami. Dowiedziałem się że marny ze mnie mąż bo jak byłem poprzednio to głównie zajmowałem się dzieckiem i …. rozmowami z teściami. Oraz, że były partner mojej żony częściej do niej pisze listy niż ja. Niezła była odpowiedź na pytanie skąd ów pan miał adres – “bo jak tu przyjechałam to czułam się samotnie i do niego napisałam”. Nie napiszę jak się wówczas poczułem.

Powrót rodziny do domu nastąpił po niecałym roku,  ja nie zadawałem pytań typu “jakie miejsce w naszej rodzinie zajmuje twój były partner”, powoli osiągaliśmy stan pozornej równowagi, choroba dziecka wzmogła zwarcie szeregów, ale coś wisiało w powietrzu. Byłem za mądry by trzasnąć drzwiami i za głupi żeby zacząć się bać o przyszłość. Większość nieporozumień składałem na karb zamknięcia żony w czterech ścianach opieki nad dzieckiem. Zacząłem pytać o plany powrotu do zawodu (był on do pogodzenia z macierzyństwem), nie brakowało na na życie, mieliśmy przyzwoite mieszkanie nie obciążone hipoteką, dom całoroczny w lesie za miastem, dwa auta, chodziło mi by powstrzymać widoczną degradacje życia emocjonalnego wyjściem do ludzi i spraw innych niż świat trzyletniego chłopca. Wówczas okazało się, że później, najpierw spełnijmy jej sen o córeczce.

GD Star Rating
loading...
Moje ojcowanie (Seweryn)Zostaję ojcemWymarzona córeczka
Ten wpis został opublikowany w kategorii historia, moje ojcowanie, o życiu. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz