- Zostaję ojcem
- Dobre złego początki…
- Wymarzona córeczka
- Po rozwodzie
- Kawaler z odzysku
- Gorące lato i pierwsze koty za płoty…
- Fajnie się zaczęło…
- Drugie życie – nowa gra
- Nabieramy rozpędu…
- Syn, znowu syn
- Półmetek?
- Stabilizacja na walizkach
- Ukorzenianie
- Córka w drodze
- To chyba już…
- Komplet do kwadratu
- Koniec urlopu…
- Czas stabilizacji, czas stagnacji
- Nic nie trwa wiecznie…
- I tak mijamy sie mijając…
- Trwając…
- “Kuba S. wiecznie żywy”
Dziwnie to nasze życie wygląda, w zasadzie komunikacja sprowadza się do wysyłania mi sms z poleceniami, irytuje to ale nic z tym nie robię, co jest realne czynię, na co brak sił bądź środków odkładam na później. Zaczynam powoli przyjmować tę sytuację za normalną. Minęło kilka ładnych lat od ślubu (mityczne 7) więc zaczynałem wierzyć w nieuniknioność takiego stanu.Kolejne wakacje realizowaliśmy niezależnie, to znaczy moja żona umówiła się z rodzicami na wyjazd w rodzinne strony, nie pamiętam czy ktokolwiek proponował byśmy zrobili to razem. Miałem więcej czasu dla starszych dzieci, wykorzystałem to. Pojawiły się pierwsze wyraźne komunikaty mojej córki, że tęskni za swoim przyrodnim rodzeństwem. Nie bardzo miałem gotową odpowiedź na podorędziu. Zresztą coraz mniej chciałem i umiałem rozmawiać o rodzinie jako tym najważniejszym z małych światów jakie mamy. Trwałem na pozycji “jakoś to będzie, bo przecież to nie tylko mi powinno przeszkadzać”. Życie rodzinne zanikło, nie było już wspólnych wypraw do teatru, na koncert. Po ostatniej wyprawie do znajomych mojej żony kiedy padło pytanie czy musimy brać starsze dzieci ze sobą, oraz podkreśleniu, że sąsiedzi zapraszając nas na urodzinowy kinderbal swego dziecka nic nie mówili o ich obecności zakończyliśmy i tę formę towarzyskiego życia.
Wszystko toczyło się wedle utartego schematu domowego kołowrotka, odwoziłem syna do przedszkola, spędzałem dwa wieczory z teściową i dziećmi, odwoziłem teściową, przyjazd żony, mijanie się w drzwiach, wszystko by jak najmniej być razem. Moja żona coraz później wraca do domu, bez słowa zaszywa się łazience, łóżko, ciemność, cisza…
Kończy się kalendarzowy rok, wypada przyjazd dzieci na sylwestrową noc, dawniej robiliśmy w takich okolicznościach prywatkę dla okolicznych sąsiadów… ale to już historia. Syn jest już dorosły ma swoje plany, choć tyle dobrego z upływu czasu, córka jest z nami. Przygotowałem kolację i siedzimy jak bezzębni emeryci gapiąc się w telewizor, transmisja z jakiegoś plenerowego koncertu, dzieciaki pląsają, córka siedzi obok, jakoś dotrwam do północy. Widok mojej żony jest żałosny, siedzi w kącie, wycofana, zamyślona, jakby nieobecna. Wino musujące otwarte niepotrzebnie… składam życzenia byśmy w tym nadchodzącym roku rozwiązali nasze problemy, odpowiedź była zdawkowa – “oby”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że mam coś z proroków.
loading...
1 Responses to Trwając…