Czas stabilizacji, czas stagnacji

Nasze życie biegło w rytmie powtarzalnych czynności z dokładnością większą niż kursy pociągów jeżdżących nieopodal naszego domu. Każdy dzień był podobny do tego z zeszłego tygodnia, każdy tydzień był powtarzalny jak odbity wielką pieczęcią…

Coraz częściej nasze rozmowy dotyczyły jedynie logistyczno – technologicznych aspektów życia domowego, właśnie domowego, a nie rodzinnego. Po etapie sporów i spięć początkowo byłem nawet zadowolony. Krótkie zdania lub ich równoważniki, minimalizacja ilości zadawanych pytań. Jedno wielkie wyciszenie. Zdarzały się jakieś zwarcia typu żądanie wywarcia ojcowskiego wpływu na pierworodnego, po jego weekendowym pobycie pod kaloryferem została skarpetka zwinięta w pączek. Porządkowy dramat, temat wałkował się kilkanaście dni… Wpływ zaowocował, a może to tylko zbieg okoliczności, coraz większą ilością zajęć w dni wolne od szkoły i syn coraz częściej rezygnował z przyjazdu. Zbierał już dokumenty do wydania dowodu osobistego, rozumiałem go, choć często bardzo brakowało mi bezpośrednich długich chwil razem. Młodsze dzieci integrowały się coraz bardziej, maluchy czekały w napięciu na przyjazd siostry. Cudowny widok, piękne też były nasze rozmowy w drodze, bez starszego brata, co wszystko wie lepiej, wówczas czułem, że jakoś uratowaliśmy nasze dzieci przed dramatem mimo rozwodu rodziców. Coraz częściej nabierałem przekonania, że moja starsza córka traktuje nasz dom jako coś kompletnego, gdzie jest tata, inne dzieci i mama, wprawdzie tylko jej rodzeństwa, ale jednak mama. Zresztą zawsze ich wzajemne relacje były dobre, nigdy nie było żadnych zwarć czy konfliktów, było dużo ciepła i serdeczności. Zatopiłem się w byciu ojcem, każdą chwilę, którą mogłem spędzać z dziećmi starałem się wykorzystać. Coraz więcej zajęć domowych realizowałem wraz z nimi. Ich gorące serca, żywe spojrzenia i wszechobecny szczebiot całkowicie tuszowały coraz większą ciszę, która owładnęła relacje rodziców. Zdarzały się chwile bladym świtem w cichym domu, kiedy zaczynałem rozmyślać nad swoim życiem zadając sobie pytanie, czy to już tak będzie zawsze, żona wpadająca na kilka dni w tygodniu do domu, głównie w porze posiłków, szukająca każdej okazji, by minimalizować kontakty ze mną, rozmowy monosylabami i prostymi gestami bądź minami. Coraz więcej ciszy, coraz więcej wycofania, coraz mniej woli do wspólnych działań… Pomyślałem, że to być może zawsze tak jest, mamy dach nad głową, komplet dzieci, obiad na stole, burzliwe doświadczenia sprzed lat to już tylko historia i wspomnienia. Nie miałem jeszcze pięćdziesięciu lat, trochę za wcześnie na emocjonalną emeryturę jak dla mnie, coś z tym chyba trzeba zrobić?

GD Star Rating
loading...
Moje ojcowanie (Seweryn)Koniec urlopu…Nic nie trwa wiecznie…
Ten wpis został opublikowany w kategorii moje ojcowanie i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz