Nabieramy rozpędu…

Dom się wykańcza (niekoniecznie sam)  ale coś tam się udaje każdego dnia zmienić, każdy wolny pieniądz zamieniam na materiały wykończeniowe i surowiec na meble lub meble gotowe. Oczywiście budowlańcy byli standardowi. W zasadzie tylko do wylewki podłogowej, stolarki okienno-drzwiowej i kątów prostych ścian nie można się czepiać, wszystko inne do poprawy, teściowi spod wałka wypadły trzy metry sufitowego tynku, cały misterny plan skończenia malowania salonu poszedł… kto oglądał Kilera II to wie gdzie.

W ferworze poszukiwań odpowiednich materiałów, pracy na pieniądze by je kupić i wreszcie na ich wykorzystaniu schodzą się kolejne dni, tygodnie, miesiące. Niby wszystko jest normalnie, niby wszystko służy dobru wspólnemu, dzieci cieszą się ze swojego pokoju, żona z wymarzonego gresu, a ja z rodzącej się zabudowy kuchni. Wstaję skoro świt jadę 60 km do pracy, po pracy skład budowlany i już o 20-21 jestem w naszym gniazdku, choć chwilę pracy żeby cokolwiek popchnąć prace, padam w pościel i za moment znów wstrętna 5 budzi łomotem zegarka. Na szczęście weekendy są nasze, całe dla domu, dzieci przywożone w piątkowy wieczór też pomagają, do poniedziałku coś nowego cieszy oko.

Współpraca w zasadzie układa się cudownie, żona akceptuje moje projekty i pomysły, teściowie przestali przyjeżdżać co chwilę pod pretekstem pomocy. Jest dobrze, przynajmniej ja tak myślę. Powoli zaczyna być “z górki”. Moja żona w poczuciu nadchodzącej stabilizacji, perspektywy urządzenia się zaczyna rozmawiać o kolejnym niespełnieniu, dziewczęcym marzeniu bycia matką. Wiedziałem, że to może kiedyś nastąpić, że weekendowe pobyty moich dzieci i wspólne wakacje niekoniecznie zaspokoją Jej instynkt macierzyński. Więc nadszedł ten moment kiedy trzeba było zająć stanowisko “w sprawie”.

Wszystko było na tak, badania lekarskie, chęci i świadomość naturalności tej decyzji. Po pewnym czasie lekko zaniepokojeni brakiem wyniku naszych działań pojechaliśmy do specjalisty USG coby zerknął czy wszystko jest na pewno OK.

Okazało się, że jest bardzo OK, zobaczyłem bowiem nasze 48 godzinne szczęście w formie ciałka żółtego. Wydruk z tego ekranu jest pierwszym zdjęciem naszego syna.

GD Star Rating
loading...
Moje ojcowanie (Seweryn)Drugie życie – nowa graSyn, znowu syn
Ten wpis został opublikowany w kategorii moje ojcowanie i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 Responses to Nabieramy rozpędu…

Dodaj komentarz