- Ojcowie górą?
- Rozum dołem?
- Ojcowie (jednak) dołem…
- no co ty Tato w sprawie Piotrusia
- Litera, duch, rozum…
- Kij w szprychy…
- List otwarty do Taty Piotrusia
- Dyskusja o liście i o sprawie Piotrusia
- Gdzie dwóch się bije…
- Oświadczenie Taty Piotrusia
- Państwo jak dziecko – tekst Tygodnika Powszechnego
- Alienacja Piotrusia od taty? Tak, ale jaka?
- Co sprawa Piotrusia mówi o nas?
- Sojusznik, szpieg, posłaniec…
W ujawnionej przez Radio TOK FM sprawie pięcioletniego Piotrusia, jego ojca Krzysztofa J. (znanego w Gdańsku profesora psychologii) i rozwiedzionej z nim Barbary L., matki dziecka, na plan pierwszy wybijają się dwa wydarzenia.
Pierwsze z 21 czerwca, kiedy sąd w Gdańsku uznał, że przebywające od urodzenia z L. dziecko do czasu zakończenia sprawy o pozbawienie jej praw rodzicielskich (wniósł ją J. po rozwodzie) przejdzie pod opiekę ojca, który do tej pory miał tylko prawo do widzenia syna. I drugie, z 5 lipca, kiedy do mieszkania rodziców L., gdzie kobieta przebywała wraz z dzieckiem od czasu rozstania z J., zapukali policjanci i kuratorzy, by decyzję sądu wykonać. Operacji towarzyszył dramat: dziecko było w łóżku, na widok obcych błagało o ratunek matkę, której kuratorzy nie pozwolili nawet ubrać chłopca.
Warto o te dwa wydarzenia pytać. Choćby o to, czy konieczna była łomotanina w drzwi o siódmej rano (z drugiej strony: czy wtargnięcie w południe zmieniłoby wiele?); o to, dlaczego nikt z urzędników nie przygotował matki na tę „wizytę”. Wreszcie o sam wyrok: dlaczego nie wzięto pod uwagę, że przeciw J. toczy się sprawa o znęcanie nad byłą żoną, że dziecko boi się spotkań z ojcem i że to matka posiada pełnię praw rodzicielskich.
Ale dramaty z ostatnich tygodni nie miałyby miejsca, gdyby nie zaniechania z co najmniej trzech lat poprzedzających odebranie dziecka. Już bowiem w 2008 r. zaczęły się gorszące przepychanki: kłótnie podczas prób widzeń ojca z dzieckiem (zwykle nie dochodziły do skutku, bo chłopiec na jego widok zaczynał płakać), kolejne rozprawy sądowe, założenie J. Niebieskiej Karty po tym, jak matka zgłosiła, że były mąż używał wobec niej przemocy.
Trudno pojąć, dlaczego przy okazji kolejnych spraw nie zdecydowano się zaangażować mediatora (profesjonalny rozjemca pomagający rozwiązać spory; po jego usługi polskie sądy sięgają coraz częściej). I dlaczego nikt nie zmusił J. i L. do skutecznej terapii w sytuacji, gdy nie byli oni już w stanie wznieść się ponad własne emocje.
Trudno zrozumieć, dlaczego przez te lata polskiemu wymiarowi sprawiedliwości nie udało się pomóc zrealizować prawa ojca do widzenia dziecka (gdyby ich spotkania dochodziły do skutku, pewnie nie byłoby dramatu). Z nagrań wideo wiemy, że J. regularnie odchodził spod domu bez syna. Widać wyraźnie, że do zabezpieczenia jego prawa (czytaj: pomocy dziecku w zaakceptowaniu ojca) potrzebne było ogromne wyczucie i kompetencje psychologiczne kogoś z zewnątrz. Słuszne wydają się więc wyrażane przez psychologów i prawników wątpliwości, czy kuratorzy sądowi są przygotowani na wypadek podobnych sytuacji (widoczna na nagraniu pani kurator nie reaguje nawet, gdy podczas jednego z nieudanych widzeń ojciec ryczy nad głową dziecka do matki: „Czy zrealizujesz decyzję sądu?”).
Nie sposób się przyzwyczaić – choć może już powinniśmy – do opieszałości sądów w sprawach, których przewlekanie ma fatalne skutki (zwłaszcza dla dzieci). Rozprawa o znęcanie się J. nad żoną – jej wynik może okazać się przecież kluczowy w wyjaśnieniu sporu – toczy się od 2009 r., a w czasie jej trwania trzykrotnie zmieniał się sędzia.
Nawet jeśli wszystkie działania zaangażowanych w sprawę instytucji były zgodne z literą prawa, konkluzja tej historii jest nieubłagana: 5 lipca o siódmej rano państwo w sprawie pięcioletniego dziecka zadziałało ze skutecznością i wrażliwością komornika wynoszącego telewizor. Przez kilka poprzedzających dramat lat samo zachowywało się jak bezradne dziecko.
Przemysław Wilczyński
publicysta Tygodnika
źródło:
Tygodnik Powszechny, Państwo jak dziecko, 12.07.2011
loading...
64 Responses to Państwo jak dziecko – tekst Tygodnika Powszechnego