Rozwodząc się o pradziadkach (część 1.)

Nasze poszukiwania w końcu pozwoliły nam dostrzec, jak szkodliwy i oszukańczy jest stereotyp odciśnięty w naszej świadomości przez propagandę poprzedniego systemu. Przekonanie, że „matka to jednak matka” i tylko ona jest naprawdę ważna dla dziecka. Brawo. Wygląda na to, że jednak w końcu obaliliśmy tę ograniczającą nas barierę psychiczną. I zaczynamy dostrzegać wagę ojcostwa przynajmniej tu, w naszym gronie. Jak to powiedział jeden wątpliwej jakości klasyk: „Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy krok do przodu!”.

Zrobiliśmy ten krok i nasz skołatany rozwodem łeb boleśnie huknął w kolejną zaporę. W dyskusjach na temat przyczyn automatyzmu w przyznawaniu dzieci matkom, pojawił się argument nie do odrzucenia. Totalny i ostateczny, nie do obalenia. Są osoby, które zaczynają z westchnieniem wspominać nam tu o jakiejś bliżej nieokreślonej tradycji. O zwyczaju w prostej linii wynikającym z tradycji prawnej, odziedziczonej po przodkach. Że ta tradycja już jest tak szacowna, uświęcona, wiekowa oraz omszała, że nie ma co się jej czepiać. No tak „matka to matka” to stereotyp błędny i krzywdzący. Ale przecież nie ma co występować przeciwko zwyczajom przodków, szacunek moi drodzy! Co zrobić, taka spuścizna i z tym trzeba się pogodzić. Po co się czepiać tych, co osądzają według jej reguł i wartości naszych szacownych antenatów.

Miałem już wcześniej pewne przesłanki świadczące, że ten pogląd jest podobnej próby jak ten, o którym wspominam w pierwszym akapicie. Ale wszystko to były takie mgliste sygnały, skrzętnie wydłubywane z czytanych tu i tam tekstów. A ja szukałem raczej jakiegoś rzetelnego historycznego opracowania tego problemu. Szukajcie a znajdziecie – no to znalazłem.

I to gdzie! No, moi drodzy… Rodowód tekstu całkowicie wyklucza nam podejrzenie o męską stronniczość. Tekst łatwy nie jest. I to nie tylko ze względu na zawiłość tematu, ale też ze względu na tezę główną, w jaką go wyposażono – wykazanie nierówności prawnych, jakim podlegały kobiety w prawodawstwie XIX wieku. Naprawdę warto to przeczytać i ocenić, jak wyglądały realia tej epoki. Lektura rodzi kolejne refleksje i pytania, ale daje też i jasne, choć niełatwe do przełknięcia, odpowiedzi.

Tradycyjnie – dla tych co nie chcą sięgać do źródła – zamieszczę garść co ważniejszych cytatów.

Opracowanie zagadnienia prawa rozwodowego wydawało mi się niezbędne, bowiem przepisy normujące możliwości rozwiązania małżeństwa były w badanym okresie zupełnie odmienne od współczesnych regulacji i nie zostały dotąd szczegółowo omówione.

Tak, tak święte słowa. Przyjrzyjmy się zatem tej spuściźnie, z której jakoby ma wynikać dzisiejsza praktyka: „ona ma dzieci i majątek a on obowiązek alimentacyjny” – Historia Pol(s)ki.

Polecam tu tekst pani Magdaleny Wyrczyńskiej pt. Rozwód w świetle prawa obowiązującego w Królestwie Polskim w 2 poł. XIX wieku.

Ale to już kiedy… ciąg dalszy nastąpi.

GD Star Rating
loading...
Rozwodząc się o pradziadkach (część 1.), 4.3 out of 5 based on 3 ratings
Czkawka historycznaRozwodząc się o pradziadkach (część 2.)
Ten wpis został opublikowany w kategorii alimenty, prawa rodzicielskie, historia, system wartości, rozstanie, być ojcem, relacje między rodzicami, być matką, prawo i praktyka, mężczyźni i kobiety, dyskryminacja. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz