- Rozwodząc się o pradziadkach (część 1.)
- Rozwodząc się o pradziadkach (część 2.)
- Rozwodząc się o pradziadkach (część 3.)
- Pawlik Morozow cz. 2.
- Pawlik Morozow cz. 3.
- Pawlik Morozow cz. 4.
- Młot na ojców – wspomnienia dziarskiego staruszka
Pewien starszy pan tak to wspominał. W prasie i radiu zaczęły pojawiać się artykuły i audycje na temat tego jak to mężczyźni korzystają nieodpowiedzialnie z przysługującego im prawa rozwodowego. Jak to, pomimo radośnie deklarowanej przez państwo ochrony socjalistycznej rodziny, pewne zdegenerowane i nieodpowiedzialne jednostki ważą się zamachnąć na fundament społeczeństwa, na jego najmniejszą komórkę. „Nooo! My tę rękę… no wicie, rozumicie, ten tego… odrąbiemy!” Oczywiście, zamach ten był czyniony przede wszystkim przeciw i tak już przecież uciemiężonym przez tradycję i zacofane społeczeństwo kobietom. Przy tej okazji pojawiło się nie podlegające żadnej dyskusji ani badaniu stwierdzenie, że mężczyźni po rozwodzie nie chcą swoich dzieci!
Początkowo było ono łączone z zastrzeżeniem, że w każdej grupie społecznej są mężczyźni którzy po rozwodzie nie chcą swoich dzieci. Zdarzają się tacy i nie ma znaczenia, czy jest to urzędnik, rolnik czy robotnik albo inny boa-grzechotnik. Oczywiście!!! Nie da się zaprzeczyć, że ta teza boleśnie prawdziwa bywa aktualna i dziś. Nie chcę tu oceniać ani usprawiedliwiać. Ale w tamtych czasach raczej trudno sobie wyobrazić np. swobodny przejazd do dzieci mieszkających w odległym mieście. A o opiece naprzemiennej nikt jeszcze nie myślał. Takie to były ciężkie czasy.
Trafiają się tacy co chcą odejść od małżonki i nie pamiętać. Nie tylko o byłej, ale i o dziatwie. Bardzo szybko jednak to „zdarzają się tacy”, zostało przez propagandę pominięte. I zostało już tylko samo „mężczyźni po rozwodzie nie chcą swoich dzieci!” Nikt nie oponował. Bo też nie było po co. Ba, w realiach władzy ludowej kwestionowanie oficjalnej linii politycznej równało się walce z ustrojem. A to nie były żarty – za to się siedziało. Albo nawet zaliczało czapę. Poza tym praktyka sądowa uczyniła z tego stwierdzenia bezsporny fakt. Nie obyło się tu bez ręcznego sterowania przez czynniki wyższe, które uprawiały ponurą inżynierię społeczną. Ojca i dzieci nie miał kto bronić. „Partia z nami, to kto przeciw nam?” I proszę mi tu nie bredzić o niezależności sądu. Nawet dziś są z tym kłopoty. A wtedy sądy miały realizować aktualną linię polityczną.
Jak to się działo? Jak zorganizować taką nagonkę medialną i sądową? Trudne do wyobrażenia? Cóż, żeby zacytować klasyka – „Kadry, kadry przede wszystkim”.
Pozwolę sobie przytoczyć pewne fakty oraz wiadomości przekazane mi przez pana z pierwszego akapitu. Na przykład – aby idee równouprawnienia miały odpowiedni oddźwięk w prasie, właścicielem kilku procent akcji RSW Prasa-Książka-Ruch uczyniono Ligę Kobiet Polskich. To wprost wymuszało zatrudnianie w redakcjach pań piszących na zamówienie artykuły o określonej orientacji ideowo politycznej. A i cenzura, zwłaszcza ta obyczajowa, była wtedy z nadania partyjnego domeną „damskiej lewicy” czuwającej na straży „równiejszego uprawnienia”. Propagandowa nagonka jak widać gotowa.
W kwestii strzelców tego polowania – w sądach z klucza zatrudniano odpowiednią liczbę kobiet, które przy poparciu właściwej i jedynej organizacji kobiecej wprost błyskawicznie awansowały, robiąc wspaniałe kariery. Zawód prawnika przed wojną był dla kobiet praktycznie niedostępny, teraz to na siłę nadrabiano. Początkowo zwykle była to pani protokolantka, która jeśli się sprawdziła ideologicznie była pchana przez organizację na jakąś Duraczówkę. I w ciągu 5-6 lat zostawała pełnoprawną sędzią. No, awans społeczny i finansowy niebagatelny. Potem to zwykle działało po linii najpierw ławniczka, potem sędzia. Ale nadal wszystko z namaszczenia właściwych płciowo i politycznie organów.
Złośliwy ludek, nie tylko warszawski, obserwując te wazeliniarskie działania organizacji kobiecych, aby je właściwie uczcić, szybko przerobił pewne sławne hasło propagandowe na „kroczem do socjalizmu”, co najpełniej według niego oddawało naturę tego romansu politycznego i awansu społecznego pewnych pań.
He he he, moi drodzy, bezstronny sąd!!! Brzmi to wobec powyższego jak dowcip typu czarny humor i do tego angielski. Fetorek tego procederu radośnie utrzymuje się w tej instytucji do dnia dzisiejszego, co większość z rozwiedzionych panów może potwierdzić. Gdyby ktoś miał pytania o źródło to służę oczywiście wyjaśnieniami.
loading...
3 Responses to Młot na ojców – wspomnienia dziarskiego staruszka