W dawnych czasach, jak ktoś przychodził zgłosić na milicji jakieś zdarzenie, to funkcjonariusz wyjmował druk protokołu, ołówek kopiowy, lizał i zaczynał pisać. Pisał powoli, starannie, z namaszczeniem, w takiej kolejności, jak się coś przypomniało jemu albo zgłaszającemu. Generalnie nie chodziło o to, żeby wyjaśnić sprawę, ale żeby napisać protokół. Do dzisiaj takie protokoły krążą po gazetach i internecie. Mam nadzieję, że to już przeszłość i że dzisiejszy policjant ma nieco lepszy warsztat i najpierw próbuje zrozumieć, co się stało, a dopiero później tworzyć dokumentację.
A jak to wygląda w sądach? Kto nie był w sądzie, nie uwierzy. To, co znamy z filmów (jak chociażby wspaniałe “Orły Temidy”) czy nawet z naszych polskich produkcji ma się do rzeczywistości nijak.
Pozwólcie, że opowiem… Najważniejszym obiektem na sali sądowej jest komputer. Do tego komputera przyczepiona jest za pomocą klawiatury, myszki i jednego monitora protokolantka, a za pomocą drugiego monitora sędzia. Ten komputer wraz z dołączonymi osobami mają ważne zadanie – napisać protokół z posiedzenia, które się odbywa. Niestety, protokolantka zazwyczaj pisze dosyć powoli i nie zawsze uchwyci istotę, więc sędzia na drugim monitorze na bieżąco czyta i stara się poprawiać. Jak już uzgodnią brzmienie jednego zdania, mogą przystąpić do następnego. Czasami pozwolą komuś z sali coś powiedzieć, żeby później spróbować to przełożyć na zapis w protokole.
Aha, na wszelki wypadek, żeby nie tracić cennego czasu pracy komputera, sprawy są ustawiane na wokandzie jak najczęściej. No i zaczyna się posiedzenie. Zaplanowane przez sąd na 10 minut. Jedna strona jest proszona o przedstawienie stanowiska. Kiedy zaczyna je uzasadniać, sąd stwierdza, że teraz już dziękujemy. Teraz druga strona. Druga strona zaczyna przemawiać. Odnosi się do tego, co powiedziała pierwsza, wyłuszcza nowe sprawy, nowe aspekty. Zaprzecza wszystkim tezom pierwszej strony i dokłada ileś swoich. Pierwsza strona chciałby się móc odnieść do tych tez. Ale posiedzenie trwa już 50 minut, kolejka pod salą… Więc sąd nie pozwala. Sprawy dzieci będą musiały poczekać… Kolejne posiedzenie kiedy? Nie wiadomo, za miesiąc, dwa najmarniej.
I drugie posiedzenie. Tym razem sąd ma aż półtorej godziny na sprawę. No, znaczy coś się wydarzy. Będzie można porozmawiać, przedstawić argumenty, zbić argumenty drugiej strony. Jak to w sądzie. Rozpoczyna się posiedzenie. Sąd pozwala złożyć nowe dowody. I nawet pozwala wnioskodawcy przedstawić wynikające z tych dowodów wnioski. Zaraz będzie ostra riposta z drugiej strony? Nie… Posiedzenie odroczone po 20 minutach. Dlaczego? Bo jak sąd wezwał na poprzednim posiedzeniu do złożenia dodatkowych informacji i zostały one złożone, to się coś sądowi (znaczy urzędnikowi sądowemu zapewne) zawieruszyło i druga strona nie dostała. Więc kolejne 1,5 miesiąca trzeba czekać. A sprawa o pieniądze, więc można powiedzieć, że licznik bije. Kto za to zapłaci? Urzędnik, który włożył papier w złe miejsce? Chyba nie…
Oczywiście, jak to wszystko zafunkcjonuje ostatecznie, zależy od sędzi czy sędziego. W jednych przypadkach łatwiej znaleźć w tym sens, w innych trudniej. Wytrawny prawnik jest przyzwyczajony, wie jak się zachować i jak najlepiej wykorzystać czas. Ale jak kogoś na prawnika nie stać, a sąd odmówi pełnomocnika z urzędu, to przestaje być wesoło…
Być może sąd dobrze widzi jak jest i nie potrzebuje żeby mu wszystko wyłuszczać? Być może… Ale czasami człowiek się czuje w sądzie, jak ktoś, komu nie wolno usiąść z przodu autobusu, bo ma ciemniejszą skórę. I nikt nie spróbuje nawet wytłumaczyć, jaki to ma związek…
loading...