Inne spojrzenie

Zastanawiam się czasem, czy nie należałoby spojrzeć na opiekę nad dziećmi inaczej – mniej emocjonalnie a bardziej handlowo? Na pierwszy rzut oka Może to się wydawać trochę nie odpowiednie, ale… spróbujmy się temu przyjrzeć.

W momencie kiedy dochodzi do zapłodnienia komórki jajowej przez plemnik, następuje także transakcja pomiędzy ojcem a matką w sprawie urodzenia dziecka. Kiedy ono już znajdzie się na świecie, to ojciec i matka powinni się nim zająć. Ponieważ najczęściej matka karmi piersią, ojciec zobowiązany jest w ramach swoich możliwości zapewnić byt wszystkim. Zachodzi współpraca dla realizacji wspólnych celów.

Kiedy natomiast dochodzi do rozpadu związku, to kontrakt na wzajemną pomoc w życiu pomiędzy partnerami w sposób naturalny rozwiązuje się. Nie ma już potrzeby wspierania się wzajemnie – pozostaje jedynie dziecko.

Obowiązki i radości, jakie przynosi dziecko zostają z nieznanych przyczyn często złożone na głowie matki. Ojciec natomiast zostaje zobowiązany do alimentacji. Jest to oczywiste naruszenie założeń leżących u podstaw pierwotnej umowy na posiadanie potomstwa. Do tego dochodzi także chęć ograniczania i tak już bardzo skromnych kontaktów między ojcem a dzieckiem. Nieco wulgaryzując można by to przedstawić za pomocą następującej metafory.

Kupuję z kimś samochód na spółkę. Pierwotnie dzielimy się pół na pół kosztami oraz korzyściami. W pewnym momencie jednak mój wspólnik stawia samochód pod swoim domem, a mi przysyła jedynie rachunki. Następnie występuje do sądu i prosi abym mógł przebywać w samochodzie tylko w niedzielę pomiędzy godziną 10 a 12 pod eskortą Policji, bez możliwości poruszania się po drogach. Oczywiście ubezpieczenie oraz rachunek od mechanika ma zostać przysłany do mnie, a w razie jakiegoś wypadku to ja powinienem kupić nowy samochód.

Taka właśnie logika rządzi opieką „właścicielek” nad dziećmi. Może więc powinniśmy inaczej spojrzeć na ten problem. Nie z perspektywy prawa rodzinnego i opiekuńczego ale prawa cywilnego? Skoro dziecko jest mieszanką DNA matki i ojca, to jest ich „wspólną własnością”. Stanowi ich wspólny dorobek. Ponieważ nie mieszkają wspólnie, to udział w byciu rodzicem powinien być podzielony po połowie, ponieważ do „powstania” dziecka niezbędny był taki sam wysiłek obojga rodziców. Skoro więc dziecko jest wspólne – mamy i taty – a mama uparła się, że tata się nie nadaje, to powinno jemu należeć się odszkodowanie z powodu nie możności przebywania z dzieckiem. Nie wychowuję, a umowa, zawarta w momencie zajścia w ciążę, została złamana przez matkę. Przecież ja się z nią umawiałem na ojcostwo!

Doszło do złamania umowy cywilnej obejmującej także ojcostwo, a mamy dominację macierzyństwa. Należy się odszkodowanie za złamanie umowy? Utrudnianie wychowania dziecka jest przestępstwem podobnym do kradzieży – nie tylko mojego prawa do człowieczeństwa, ale także prawa dziecka do ojca. Dziecko powstało z DNA dwojga rodziców, więc w naturalny sposób ma prawo do wychowania przez dwoje rodziców.

Może to porównanie jest nieco szokujące, ale czy nie warto czasem spojrzeć na te sprawy również z nietypowej strony?

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii być matką, mężczyźni i kobiety, wychowanie, dyskryminacja, opieka równoważna, opieka nad dziećmi, siła stereotypu, rozstanie, o życiu, być ojcem, relacje między rodzicami. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz