W dzisiejszym świecie diagnostyka psychologiczna poszła znacząco do przodu. Coraz więcej mamy “jednostek chorobowych”, “deficytów rozwojowych” i u coraz większej liczby dzieci są one rozpoznawane. Diagnoza jest niezwykle ważna. Kiedy dowiemy się, że dziecko ma grypę, podajemy lekarstwa, unikamy wysiłku, przeciągów itp. itd. żeby jak najszybciej pokonać chorobę. Dobrze jest również wiedzieć, że dziecko ma dysleksję, dysgrafię, dyskalkulię… Tylko co z tym robimy?
Są rodzice, którzy pomagają dzieciom przezwyciężać ich ograniczenia i są tacy, którzy wolą chronić je przed światem. Ci pierwsi wychowują medalistów paraolimpiad, ludzi aktywnych, zmieniających otoczenie, mających osiągnięcia. Ci drudzy pozbawiają dzieci przygotowania do życia i skazują na wegetację. Rodziców dziecko ma zazwyczaj dwoje. Co robić, kiedy mają różne podejście?
_PM_ załatwia od wielu lat dla _DS_ wiele różnych zaświadczeń, orzeczeń i zwolnień. W szkole ma się uczyć według minimum programowego (tak jest w szkołach specjalnych, ale _DS_ jest pod każdym względem w normie rozwojowej), jest od zawsze traktowany wyjątkowo. I nie ma żadnej motywacji do nauki. Ponieważ ze mną spędza znacząco mniejszą część czasu, to trudno mi jest go do czegoś zachęcić czy zmotywować.
Ale być może najważniejsze jest co innego – sposób diagnozowania. Przecież w stawianiu diagnozy u dziecka ważny, jeżeli nie najważniejszy, element to wywiad z rodzicami. Nigdy nie zostałem poinformowany o podejmowaniu takich postępowań diagnostycznych, nigdy nie miałem szansy wziąć w nich udziału, raz tylko dostałem kopię orzeczenia…
Mam takie podejrzenie, którego nie jestem w stanie zweryfikować bez udziału w procesie diagnostycznym i rozmowy ze specjalistą. Czy nie może być tak, że _DS_ jest umiarkowanie zdolnym uczniem, który dzięki nadzwyczajnemu zaangażowaniu matki stracił motywację do nauki i czuje się zwolniony z obowiązków? Są fakty, które mogłyby to potwierdzać, ale o tym już w dalszych wpisach…
loading...