Czy można zmierzyć determinację?

Człowiek, chcąc nie chcąc, dokonuje czasem porównań.
Mnie do porównań czasem wręcz zmuszają okoliczności. Wielekroć spotykałem się z zarzutem, że moje “kontakty” (znów to przyprawiające o dreszcze słowo) z PiJS to pasmo przyjemności, tymczasem los samotnej matki to niemal katorżnicza harówka, same obowiązki: odbieranie dziecka, wożenie na zajęcia, pilnowanie lekcji, karmienie, pranie, prasowanie, sprzątanie, mycie naczyń. Na przyjemności czy zwyczajną rozmowę brak czasu (!?). O zajęciach na świeżym powietrzu nie wspomnę – zresztą samotnej matce również pogoda nie sprzyja, zawsze pada albo wieje. Słońce wychodzi na krótki czas, gdy przyjeżdża do dziecka alimenciarz zwany ojcem. Smile
Na dodatek wszystko kosztuje i na większość przyjemności matki nie stać, a jak się dowiedziałem przy okazji kilku spraw sądowych “w utrzymaniu i wychowaniu dziecka pozwany udziału nie ma” (cytat z wniosku).
Ustalmy fakty: do szkoły BM wozi Syna jakieś 6 minut, maksymalnie 10, gdy z powodu utrudnień pojawią się jakieś korki. Zajęcia dodatkowe (3 razy w tygodniu) to również maksymalnie 30 minut w obie strony. Robota BM – obecnie nie mam pewności, za małżeństwa było to 5 godzin (pełen etat w tej specjalności lekarskiej). Doświadczenie, obserwacja i złośliwość podpowiadają, że raczej nie więcej – tylko zamiast kretyńskiego wyzysku na etacie praca prywatna płatna jakieś 3-5 x lepiej. Kasiora – nie wypowiadam się, ale na moje oko lekarze mają już nieźle, nawet legalnie (fakt – należałoby zdać egzamin specjalizacyjny… Trzymam kciuki) . Co do czasu wolnego – wakacyjny wyjazd Syna z mamą to od lat max 2 x tydzień, zwykle do rodziców BM, czasem towarzysząc PiJS na zawody szachowe. Zaangażowanie codzienne – po szkole jest jedynie gonienie Syna do lekcji, wysłanie z psem na spacer i posadzenie przed komputerem (niech se gra, jak lubi). 22:00 spać.
Tymczasem tatuś… od razu powiem, że nie narzeka, wszelkie decyzje są podejmowane świadomie, ze znajomością ich kosztów, pokazuję tylko dla zilustrowania. Przejeżdża 2 x w miesiącu ponad 300 km (i wraca tyleż samo), przebywa z Synkiem cięgiem 5 dni (niedawno korzystałem z PKP lub LOTu, a konieczny samochód był na miejscu, ale jego utrzymanie zaczęło być zbyt kosztowne, a 20-dniowy postój nie robił mu dobrze). Odwożenie do szkoły – 25 minut w jedną stronę, ale okolica lepsza, wszędzie – poza szkołą – blisko, jezioro, las i tereny rekreacyjne nieopodal, do Cioci żabi skok… Po odwiezieniu do szkoły robótka – nienormowana, ale zwykle nie mniej niż 7 godzin, częściowo można wykonać podczas jazdy (rozmowy telefoniczne). Po szkole – zajęcia dodatkowe, oprócz tego w zależności od pogody: sport na dworze lub jakieś zajęcia w środku (wymienić nie sposób, próbujemy wszystkiego). Każda wolna chwila – odrobienie lekcji, żeby wieczór był wolny. Wieczorem po obowiązkowej nauce życia (prasowanie, zmywanie, pomoc w sprzątaniu domu) jest czas na rozmowę, wspólną lekturę, film. Potem pora na decyzję, czy poświęcamy trochę snu, aby życie było ciekawe i czytamy, gadamy, słuchamy muzyki, idziemy do kina, jeśli najdzie nas spontan… Weekend to już od rana do nocy aktywności – rowery, koszykówka, futbol amerykański; coraz częściej Syn ma wyjście do kumpli – też cool, mam wtedy wolne. Jeśli w mieście lub okolicach dzieje się coś ciekawego, korzystamy.
Jeśli akurat nasz pobyt przypada na dłuższą przerwę w szkole, jedziemy albo zwiedzać kraj, albo wylatujemy poznawać Europę. Mimo “obiektywnych przeszkód” (jedyną tak naprawdę jest postawa BM) udało nam się już być na Słowacji, w Czechach, we Włoszech, w Danii, kilkakrotnie w Niemczech  oraz ukochanej naszej Barcelonie. O nartach, żaglach i innych rowerach w kraju nie wspominając… W tym roku na kilkudniowe okienko wakacyjne mamy w agendzie Londyn i Paryż z przejazdem szybką ciuchcią Eurostar pomiędzy Smile. Co do kosztów – do wymienionych atrakcji należy doliczyć dojazd i utrzymanie infrastruktury (mieszkanie – wyposażam je sukcesywnie od roku, a jeszcze musiałem zrobić remont). Wszelkie rowery, rolki, rakiety, piłki i inne to też tatuś. Żeby nie wozić elektroniki w tę i nazad zaopatrzyłem też oba nasze miejsca pobytu w sprzęt komputerowy i muzyczny. Kupuję też ciuchy, bo te od matki to… no cóż, nie każdy musi dbac o szatę…, a może szkoda pieniędzy (na co idą te alimenty? “Miałem zapytać, zapomniałem”). No i tak sobie miło żyjemy. Niczego nie żałuję, ale zastanawiam się, jakimż bezczelnym trzeba być typem, żeby przy czymś takim przedstawiać mnie w sądzie jako złego rodzica, domagać się co i rusz płacenia za coś oraz dodawać we wnioskach zwyczajową formułkę “… w kosztach i wychowaniu dziecka udziału nie ma” ?
Papier przyjmie wszystko, ale mnie przyjęcie tego przychodzi z dużym trudem.
Żeby zakończyć pozytywnie – po raz pierwszy od zawarcia ugody o “kontaktach” w czerwcu spędzę z Synem więcej niż zapisane w ugodzie 10 dni miesięcznie – mianowicie 11! Nie wiem, czy było to wynikiem przeoczenia czy świadomej decyzji, ale dzięki.

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii historia, wychowanie, miłość dzieci, ojcowie i dzieci, miłość rodziców, być ojcem, relacje między rodzicami, ogólne, opieka równoważna, opieka nad dziećmi, być matką i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 Responses to Czy można zmierzyć determinację?

Dodaj komentarz