Co jeszcze mogę dla Ciebie zrobić?

Około miesiąca, może dwóch, po moim rozstaniu z _PM_ i wyprowadzeniu się ze wspólnego domu dowiedziałem się, że moja autorska instalacja wodna, dzięki której można było sobie jakoś radzić w przypadku obniżonego ciśnienia w sieci, szwankuje. Zaproponowałem, że chętnie się przyjrzę i ew. naprawię. Nie pamiętam już, jakimi słowami zostałem poinformowany, że mam spadać.

Później jeszcze raz czy dwa chciałem pomóc, ale za każdym razem okazywało się, że moje zainteresowanie jakimikolwiek sprawami w domu, gdzie mieszkają moje dzieci, jest nie na miejscu. Odpuściłem. Kilka lat później jednak problem do mnie wrócił. Wrócił na szczęście chyba tylko do mnie. Jechałem z dziećmi po inne dzieci do szkoły. Przy drodze w dziwnym miejscu stał samochód _PM_. Kiedy wracaliśmy po ok. 30 minutach _PM_ nadal siedziała w samochodzie przy drodze. To był dla mnie poważny stres. Bo zazwyczaj, kiedy widzę, że człowiek ma na drodze kłopoty, zatrzymuję się i proponuję pomoc. Próbowałem wyciągać z błota ex _DK_, odcholowywałem go do warsztatu, odwoziłem do domu…

A tu jadąc z dziećmi _PM_ i moimi nie mogłem się zatrzymać, żeby jej pomóc. Wiedziałem, że moja chęć pomocy zostałaby odrzucona. Nie wiem, czy dzieci zauważyły mamę przy drodze, ale kilka dni później opowiadały, że Mama miała awarię i pomagał jej dziadek, który musiał przyjechać ok. 20 km.

Kiedy się rozstawaliśmy nie miałem pomysłu, żeby w jakikolwiek sposób ograniczać moje świadczenia na rzecz dzieci i _PM_. Oddałbym wszystko, co miałem. Ale kiedy pojawiły się żądania w sądzie, zostałem wepchnięty w obronę. W efekcie na początku sąd ustalił alimenty na poziomie 2/3 tego, co wtedy płaciłem.

I wtedy wydarzyły się dwie rzeczy. Po pierwsze zastanowiłem się, czy moje szczodre podejście ma sens. I po drugie pomyślałem, że muszę dokładniej analizować wszystko, co mówię, bo każda moja wypowiedź może być uznana za deklarację przed sądem. Zacząłem się bać, że gdybym powiedział, że oddałbym dzieciom wszystkie moje członki, to następnego dnia stawiłaby się u moich drzwi _PM_ z chirurgami w celu pobrania organów.

Kto szybko daje ten dwa razy daje. Gdyby nasze rozstanie zakończyło się w pierwszych miesiącach, można by domknąć wszystkie sprawy sprawnie, a ja bym pewnie oddał na kredyt wszystko, co kiedykolwiek mógłbym mieć. Ponieważ zaczęło się rozważanie co komu się należy, musiałem też zacząć myśleć. W efekcie byłem mniej skłonny do składania deklaracji i zobowiązań.

I tak sobie myślę, co stoi na przeszkodzie _PM_, żeby zaakceptować jakąkolwiek propozycję rozwiązania całości spraw (również w ramach mediacji)? Czy chodzi wyłącznie o honor, czy też o załatwienie tego złego? Tego, na którego trzeba zepchnąć całą winę, żeby móc odgrywać rolę Dziewicy Orleańskiej?

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii rozstanie, o życiu, być ojcem, mężczyźni i kobiety. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz