Życie w Australii

Jest taki kraj, który się nazywa Australia. Ludzie, którzy tam mieszkają, chodzą po ziemi do góry nogami i nie spadają. Taki cud grawitacji – nie widać, a działa. W Polsce jest podobnie – nie wiadomo dlaczego, ale jakoś to działa.

W naszych ojcowskich zmaganiach zastanawia mnie jedna sprawa – zwracanie się do sądu w sprawie tak zwanych „widzeń”. W ogóle to te całe „widzenia” i „kontakty” wydają mi się dziwne. Odwołują się do języka więziennego, co nie kojarzy się zbyt dobrze. Nie wiadomo dlaczego uznaje się, że dziecko po rozpadzie rodziny należy widywać. Znaczy się jeden z rodziców może je wychowywać, a drugi ma je widywać. Aby jednak widywać, musi udać się do Sądu i tam sobie te widzenia załatwić.

Załatwić, czyli wywalczyć – przejść przez mękę udowadniania potrzeby widywania się z dzieckiem, pogadać z psychologiem, pobawić się starymi zabawkami w RODK i co tam jeszcze przyjdzie do głowy sędziemu. Generalnie musisz wykazać, że się nadajesz do odwiedzania swojego własnego dziecka przez 2 godziny w tygodniu. Przy okazji rodzic dominujący zdobywa punkty, jeżeli drugiego trafi nerwowa złość, że musi udowadniać to, co przecież oczywiste. Co ciekawe, członkowie rodziny rodzica dominującego, kochankowie i inni wkoło nie muszą niczego udowadniać. Mogą z dzieckiem przebywać tyle, ile dominujący rodzic im pozwoli. Jednego rodzica stawia się ponad prawem, a drugiego poza życiem dziecka – w pełnej zgodzie z prawem.

Dlaczego mnie to dziwi? W moim ulubionym programie medycznym w radio pewien doktor powtarza z uporem maniaka, że problemu nie należy pielęgnować, ale trzeba go skutecznie leczyć . W Polsce jednak nie leczy się problemu (dyskryminacji jednego z rodziców) ale się pielęgnuje schorzenie. Żeby tylko przypadkiem nie wyleczyć. Wniesienie sprawy o widzenia nie uruchamia żadnych służb społecznych mimo, że złożenie takiego wniosku jest ewidentnym sygnałem zaistnienia problemu oraz zagrożenia dla dziecka. Nie rozumiem, dlaczego sądy z automatu nie wysyłają biegłego psychiatry aby stwierdził, czy uniemożliwianie kontaktów z własnym dzieckiem przez jednego z rodziców nie jest przypadkiem wynikiem jakiś problemów psychicznych. Cóż… może łatwiej jest hodować zaburzenie niż je leczyć?

Przecież każdy wie doskonale, że nieprawidłowe relacje dziecka z rodzicem w przyszłości skutkują bardzo często zaburzeniami emocjonalnymi u dorosłego człowieka. Dlaczego więc nie można uznać uniemożliwiania wychowywania dziecka za poważne zaburzenie normalnych relacji i zacząć sprawę od drugiej strony – od tych, co utrudniają, a nie tych, co się starają.

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii miłość rodziców, relacje między rodzicami, wychowanie, psycholodzy, psychiatrzy, badania, dyskryminacja, ogólne, opieka nad dziećmi, decyzje w ważnych sprawach dzieci, alienacja rodzicielska, sądy, urzędy, instytucje, zespół alienacji rodzicielskiej, siła stereotypu, PA i PAS. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

1 Responses to Życie w Australii

Dodaj komentarz