Po ostatnich komentarzach Yerza (pozdrowienia) wpadłem w zły nastrój i pomyślałem, aby nie publikować tego postu, który już miałem ułożony w głowie. Ale może właśnie w takich chwilach odrobina światełka i radości przyda się nawet bardziej?
Bywa, że zacietrzewiamy się w walce, że skoncentrowani na przeciwniku i strategii prowadzącej do “zwycięstwa” zapominamy o celu. No dobra, nie zapominamy, ale przysłania go mgiełka rywalizacji. Tymczasem celem są nasze dzieci, ich zdrowe wychowanie i jak najlepsze relacje z obojgiem rodziców. Nasze wojenki nie powinny ich obchodzić ani dotykać. Jak jest to trudne, wiemy. Jednak dołóżmy starań.
Upływ czasu sporo łagodzi. Dziś nie wyczuwam już zbyt intensywnie wrogości BM (poniekąd zrozumiałej, nie byłem święty), a jeśli idzie o dziecko – plan minimum wykonuje. Może nie ułatwia życia, jeśli idzie o moje relacje z Synem, ale też jakoś szaleńczo i straceńczo nie utrudnia. Tej coraz dojrzalszej postawie BM niejako “zawdzięczam” najszczęśliwsze chwile swojego życia. Wydaje mi się, że są to również bardzo ważne kamienie milowe i pamiętne momenty dla PiJS. Wszak, jak śpiewał Rysio Riedel, “W życiu piękne są tylko chwile”.
Część z nich to momenty oczywiste – jak narodziny pierworodnego. Pięknie pisał o tym Seweryn (“Zostaję ojcem” ). Ale nie brakowało i innych magicznych wątków, również po rozstaniu. Hmmm… może nawet te chwile są tym cenniejsze, że reglamentowane. Wymieniam w kolejności przypadkowej, tak jak pojawiają się w mojej głowie.
– wjazd wyciągiem na górę przed pierwszym poważnym zjazdem na nartach – nagle zza załamania terenu pokazuje się słońce w pełnej krasie. Pyzata twarzyczka PiJS chyba jeszcze nigdy nie znajdowała się tak blisko naszej gwiazdy. I ta cisza jak makiem zasiał….
– 3 minuty milczenia podczas spektaklu przy Magicznej Fontannie w Barcelonie (normalnie PiJS nie milczy tak długo). A potem “Tatusiu, dziękuję, że mi to pokazałeś. To chyba najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem i już pewnie nic piękniejszego nie zobaczę”. Na pewno zobaczysz, Synku. Ze mną i beze mnie….
– pierwszy pieprzny kawał w Jego wykonaniu. Hmmmm. Czy Ty na pewno rozumiesz? “Rozumiem, tato”. “Przy mamie też takich słów używasz?” “Nie. Nie wiem, dlaczego. Jakoś tak…” Czyli ufasz mi…jak kumplowi. Może to i błąd wychowawczy, ale cieszę się. Jak cholera. Znaczy bardzo się cieszę.
– “Tato, wygrałem cały ten cykl turniejów szachowych. Miałeś rację, że mam szansę. Trenerka mówiła, że jak dobrze zagram, będę trzeci. Ale mam komplet punktów! I wygrałem!” “Synku, pękam z dumy… Chciałbym przy tym być. Ale i przez telefon pękam.”
– nadmorska ścieżka w Kołobrzegu. Wypożyczony rower, który dotąd zupełnie nie chciał być Synowi posłuszny, nagle się prostuje i dokładnie w chwili, gdy straciłem wiarę w swój talent pedagogiczny, mknie bez zachwiania równowagi. Zuch! Brawo! (ja uczyłem się jeździć 4 lata
– poranek. Siedzę przy łóżku PiJS i patrzę, jak słońce delikatnie świeci Mu w twarz. Oczko się otwiera, małe usta układają się w uśmiech. “Kocham Cię, Tatusiu”. “Kocham Cię, Synku.”
I chyba o to, i jeszcze więcej, chodzi. Inna sprawa, że bez walki i tego by nie było. W pozwie o regulację kontaktów znany nam pan (nieświadomy antybohater wpisu “Na początek zabijmy wszystkich…” ) wraz z mocodawczynią uznali, że kilka dni raz na pół roku to aż nadto. Podobno przez zapomnienie. Więc walczmy jak lwy, ale nie traćmy z oczu naszego celu.
loading...
3 Responses to Po co to wszystko