W naiwnej piosence kolumbijski popowy artysta Juanes zastanawia się nad kondycją świata i społeczeństwa. Wierzy, że gdy wszyscy wezmą się za ręce, powstanie coś na kształt sztandaru, który powiewając nad światem uczyni go lepszym miejscem (“Bandera de manos”).
Jakoś tak się porobiło, że nie podzielam tego optymizmu. Piękna pogoda za oknem, wiosna rozkwita, a my zajmujemy się próbą – nieudolną zapewne, ale jednak – zmiany czegoś. Czego właściwie i dlaczego to robimy? Czy to ma w ogóle szanse powodzenia? Zakładamy, że nagłośnimy sprawę, pomożemy kilkorgu dzieciom, wskażemy jakiś model postępowania, może kogoś zainspirujemy. Dużo to czy mało?
Jednak w naszym ograniczonym kręgu wpływu nie znajdzie się wszystko. Zmieni się nasz krąg, poczynając od nas samych. Ale czy w atmosferze zaduchu i zgnilizny zmiana okaże się trwała?
Ze smutkiem obserwuję, że nasze społeczeństwo nie daje sobie szansy na bycie… społeczeństwem właśnie. Nie chcemy, nie umiemy, zwisa nam to i powiewa, bo nasza chata z kraja? Czy nie nazbyt łatwo wzruszamy ramionami i dajemy sobie i innym (przede wszystkim sobie) przyzwolenie na robienie rzeczy, o których wiemy, że są niepotrzebne, złe, głupie, zbędne? Wiemy, że nie powinno tak być, ale nie chcemy się powstrzymać, nie potrafimy, nie zależy nam.
Uczymy tego nasze dzieci. Bo niby czego innego? One uczą się obserwując i naśladując. Jak mają zbudować społeczność uczciwych i szczęśliwych obywateli, jeśli kłamstwo, krętactwo, tumiwisizm, brak szacunku do samego siebie i do innych oraz panujące niepodzielnie niedbalstwo wyzierają z każdego kąta i zawłaszcza coraz większą przestrzeń? Gorzej – stają się normą.
Zaczyna się od rzeczy drobnych, np. zamiast choćby przeczytać i rzeczowo skomentować post łatwiej ocenić autora, zastosować chwytliwą figurkę retoryczną, zmiażdżyć adwersarza, wyśmiać go… O ileż to prostsze niż próba zrozumienia go, wczucia się przez chwilę w rytm jego słów – nawet tych głupich, butnych, nieprawdziwych.
Nie jestem pod tym względem święty. Powiedzenie, że bywam złośliwy i miażdżąco niemiły to mało. Niekiedy nie uniknę uszczypliwości ad personam. To krzywdzące i złe – będę wdzięczny za zwrócenie uwagi. Wiem jedno: staram się być uczciwy. Zanim odpowiem, przeczytam. To mogę obiecać. Nie zawsze zrozumiem, ale zawsze podejmę próbę. Bardzo źle się dzieje, gdy zamiast rozmawiać zaczynamy traktować innych jako potencjalnych wrogów i z zajadłością psa gończego tropimy zbitki słów, które będzie można wyśmiać, oszczekać czy na koniec siknąć na nie, niejako zaznaczając nowe terytorium. Czy to jest takie miłe i zapewnia nam satysfakcję? Czy czasem nie pogłębia naszej goryczy, którą chcemy odrzucić, a która do nas ciągle wraca, za każdym razem mocniejsza?
Smutne to. Zaczyna się od rzeczy drobnych, ale na nich się nie kończy. Zaraza postępuje, żąda od nas coraz to nowych obszarów. Krok za krokiem, niepostrzeżenie, nieświadomie każdy z nas dokłada swoją cegiełkę urywając się wcześniej z pracy, oszukując na podatku, nie kasując biletu w tramwaju, przekraczając prędkość w terenie zabudowanym – to jeszcze wszystko niby drobiazgi… A potem: dlaczego nie ukraść kruszywa spod autostrady? Zrezygnować z rzetelnego wysłuchania stron czy choćby przeczytania akt sprawy przy wydawaniu wyroku? Z czystego lenistwa nie zbadać rodziców przy sprawie o opiekę? Potem sfabrykować opinię, byle szybko, byle jak…
Nie wiem, czy można wyjść z tego zaklętego kręgu. Mam nadzieję, bo inaczej kolejne pokolenie – my, potem nasze dzieci i wnuki, będzie żyć w kraju, w którym nadal nie tylko nie ma słońca przez niemal cały rok (na to nie poradzimy), ale którego mrocznego zaduchu nie rozjaśni promień mądrości, uczciwości i sprawiedliwości.
Przeciwstawienie się temu nie jest chyba niemożliwe…
Jest wśród nas wybitny znawca i praktyk spraw eksploatacji. Zwrócił mi kiedyś uwagę, że pewne zasady powinno się przykładać do każdej ludzkiej aktywności, w tym do życia społecznego. Każdy zna albo intuicyjnie czuje te zasady, można je streścić przysłowiem “Nie podcina się gałęzi, na której się siedzi”. Nie wiem, z jakiegoż to masochistycznego powodu jako naród to robimy. Nie czyni nas to narodem wybranym, czyni nas to narodem głupim.
Skąd to się bierze? Rozmawiałem dziś na temat mojej depresyjnej aury z Ukochaną. To mądra kobieta. Nie cofała się do czasów zaborów, Krzyżaków, kamienia łupanego. Dostrzegła, od lat przyglądając się organizacji innych społeczeństw tej małej ciekawej planety, pewne istotne różnice między Polską i krajami rozwiniętymi. Tam pośpiech jest mniejszy, ludzie szanują siebie, swój czas, nie utrudniają sobie samym życia, dbają o własność publiczną (czyli de facto swoją). Może dlatego, że wiele spraw było im zwyczajnie danych – przeciętny Belg czy Francuz korzystając z wielopokoleniowych majątków nie musi harować jak wół, żeby mieć na kromkę chleba. My walczymy z każdym dniem. Czas leci, pragniemy dogonić syty świat, nie oglądając się na średnioterminowe koszty, a o dłuższej perspektywie niż koniec własnego nosa w ogóle nie myślimy. Czy to nas rzeczywiście do czegoś przybliża? I czy jeśli tam dojdziemy, na pewno będzie na nas czekać szczęście?
Czy na pewno wysiłek, który Polacy podejmują, bez dbania o jego jakość, ma sens? Kiedy to się stało, że prawda, miłość bliźniego (w tym siebie) i uczciwość, będące ważną częścią Dekalogu, stały się dla naszego arcykatolickiego ponoć społeczeństwa zbędnym balastem?
Kończąc, bo robi się to przydługie, znów odniosę się do mojego osobistego doświadczenia z RODK. Co mnie w tym najbardziej boli i przeraża?
Przecież sędziowie to mądrzy ludzie. Doskonale wiedzą, że te opinie są skandalicznie jednotreściowe. Coś jednak sprawia, że obowiązuje w orzecznictwie kult “dupokryjki”. Jedna rzecz uderzyła mnie z potworną siłą w łeb podczas słuchania wypowiedzi prawników (jeden z filmików załączonych przy poprzednim wpisie) i nie daje mi spokoju. Niezależnie od objętości, obszerności, zawartości materiału dowodowego do sprawy, zeznań świadków, nagrań itd. – Sądy [niemal? – uwaga moja, choć pewnie grzeszę naiwnością] zawsze traktują te opinie RODK jak głos wyroczni. Wnioski końcowe są wyrokiem.
Czasem jakiś podsądny sprawi problem i kwestionuje, co gorsza – ma na to rzeczowe argumenty. Ale kto by słuchał takiego pieniacza? Co się facet czepia? D… kryta i tylko to się liczy.
Nie rozumiem osób broniących RODKów – niezależnie od korzystnego dla nich przebiegu “badania” można przecież stwierdzić obiektywnie braki opinii. Ja rozumiem, że to wojna ( “5 lat wojny, 5 lat okupacji, 28 filmów o tym zrobiłem…” ), ale czy przyzwoitość nie powinna skłonić do przyznania “Fakt, opinia jest korzystna dla mnie; ale przecież, do licha, niczego nie badano, a przytoczone fakty nie są zgodne z prawdą”? Dlaczego _BM_ nie zwróciła uwagi na liczne błędy, choćby w danych osobowych, faktach przekręconych kompletnie? Do tego nawet nie trzeba kwestionować opinii jako całości. Kiedy prawda przestała mieć jakiekolwiek znaczenie? Pamiętacie tekst Metalliki “…and Justice for All”? “Seeking no truth, winning is all. Find it so grim, so true, so reaaaaaal!” czy jakoś tak…
I jeszcze kropla goryczy. Czy tak elementarny brak uczciwości czyni człowieka wzorem dla młodzieńca powierzonego opiece i wychowaniu? Jakoś ciężko przychodzi mi przyjąć, że nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Mimo że sam jestem z całą pewnością, jak to nieładnie (brutalnie?) określiła jedna z komentatorek, osobą dysfunkcyjną.
A może wystarczy zaśpiewać z Juanesem “Alcemos el alma y la voz; por un mundo mejor”? Wznieśmy duszę i głos, a świat będzie lepszy! Oby!
loading...
9 Responses to Lepszy świat, raz! Na miejscu, poproszę.