Kilkaset słów o… zazdrości

Rozmyślałem ostatnio o zjawisku chyba niemal równie starym jak ludzkość. O jego ważności może świadczyć fakt, że umieszczono je na liście chrześcijańskich grzechów głównych (zaledwie siedmiu). Opiewali je poeci, a jeden z nich malowniczo mianował je “zielonookim potworem” i przeprowadził dość wnikliwe studium na łamach swego dramatu “Otello”.

Zazdrość dotyka w prawie równym stopniu obu płci. Zauważyłem, że podczas mojego własnego dojrzewania obraz tego emocjonalnego zjawiska stawał się  zupełnie odmienny.

Na początku było go sporo. Któż z nas nie pamięta tych źywszych porywów emocji, gdy nasza wybranka spojrzała na innego z jakimkolwiek, zbyt żywym w naszej opinii, zainteresowaniem? A już taniec z innym facetem, gdy podlaliśmy naszą młodzieńczość dawką zbyt mocnego trunku, potrafił być przyczyną… delikatnie mówiąc… towarzyskiej gafy. Nawet jeśli ktoś z Państwa sam nie wybuchał zazdrością, na pewno byliście nieraz świadkami takich zachowań.

Inne oblicze zazdrości to jej forma kokieteryjna. Pochlebia nam zazdrość przejawiana przez partnera. Oczywiście o ile nie przybiera chorobliwych form, ale dla każdego ta granica znajduje się w nieco innym miejscu. Chodzi również o zarzuty typu “Nie jesteś w ogóle zazdrosny/-a? Czyli już mnie nie kochasz!” 

Gorzej, gdy ta początkowo frywolna gierka przechodzi w zachowania paranoiczne. Śledzenie, łamanie tajemnicy korespondencji, podsłuchiwanie… Wtedy zazwyczaj zaczyna się dostrzegać problem, ale w gruncie rzeczy należało z tym moim zdaniem walczyć wcześniej.

Inną, może nawet nieco groteskową, formą jest zazdrość po zamknięciu związku. W moim życiu przybrało to kształt próby uzyskania sądowego zakazu odbywania spotkań z dzieckiem w obecności mojej nowej partnerki (nazywanej w oficjalnych dokumentach “osobami trzecimi” ). Może to i zabawne, gdy ma miejsce 2 lata po rozwodzie, ale wiem, że są sądy, które uwzględniają tego typu “emocjonalne życzenia” strony, hmmm, “niewinnej”. Niejako je, niestety, legitymizując.

Oczywiście zazdrości nie da się wyeliminować, jak zresztą prawdopodobnie żadnej ludzkiej namiętności. 

Dlaczego uważam ją za problem? Wydaje mi się, że jest ona akceptowanym społecznie objawem zjawiska już niezbyt akceptowanego, mianowicie przemocy. Przemocy emocjonalnej, polegającej na poczuciu, że jakaś osoba w jakichś okolicznościach do nas należy. I że w konsekwencji mamy prawo sprawowania kontroli nad drugim człowiekiem.

A przecież tak nie jest – przynajmniej odkąd przestaliśmy uważać niewolnictwo za zjawisko społecznie korzystne.

Dodatkowo zazdrość potrafi się wynaturzyć w jeszcze mniej miłe schorzenia. Na przykład przyprawiona szczyptą bezinteresownej niechęci staje się zawiścią, której wspaniałym, przesadzonym (ale czy bardzo?) artystycznym wyrazem jest choćby ten oto fragment  znanego filmu:

Staram się ze swojego życia i myślenia rugować to zjawisko. Chyba z sukcesem. Aczkolwiek ostatnio przyłapałem się na tym, że odczułem dziwny brak, gdy zachowywałem emocjonalny dystans wobec prób wzbudzenia we mnie zazdrości przez Ukochaną. “Czyżbym już nie kochał tak mocno jak kiedyś?” Smile

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii o życiu, relacje między rodzicami, prawo i praktyka, mężczyźni i kobiety, ogólne, sądy, urzędy, instytucje, rozstanie i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

15 Responses to Kilkaset słów o… zazdrości

Dodaj komentarz