Kilkaset słów o… zaufaniu

Jedną z najważniejszych rzeczy, które przy rozpadzie rodziny lub innego bliskiego związku się traci, jest zaufanie. I to zarówno zaufanie do siebie, jak i zaufanie do innych.
Czy to ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie?
Ano, chyba ma. Zaufanie jest niezwykle istotne dla codziennego funkcjonowania. Nie jesteśmy w stanie sprawdzić każdej informacji, z którą się stykamy. Nie możemy skontrolować każdego skrawka przestrzeni, więc poruszając się wśród ludzi musimy im do pewnego stopnia ufać. Inaczej życie przerodzi się w paranoję.
Często, przynajmniej tak było u mnie, człowiek ulegając presji wychowania, stara się ratować coś, co nie działa. Chyba właśnie po to, aby ocalić zaufanie do siebie. Dziś to w ogóle jakaś abstrakcja niewiarygodna dla mnie samego, ale – gdy poczułem zaciskające palce kryzysu małżeńskiego na gardle – próbowałem utrudnić decyzję ładując się w ślub kościelny. Tak naprawdę to był znak braku zaufania do siebie – może jeśli przysięgnę, dam słowo w obliczu Siły Wyższej (wtedy jeszcze łudziłem się, że istnieje), innymi słowy zacisnę mocno zęby, postaram się bardziej, wszystko cudownie wróci do normy. Nie wróciło.
Zaufałem sobie, szczerze zajrzałem w siebie i wiedziałem, że już dłużej żyć w kłamstwie nie mogę. Ale z kolei wtedy straciłem zaufanie żony. Jej świat runął, więc użyła wszystkiego, co tylko mogła, aby mój też zniszczyć. Odbierała prawdopodobnie tę utratę zaufania do mnie jako coś wiecznego, jako coś determinującego jej życie na zawsze. “Już nigdy nikomu nie zaufam. Jak mogłeś?” – pamiętam takie słowa oskarżycielsko wymierzone we mnie.
Przepraszam, ale jesteśmy integralnymi jednostkami. Związaliśmy swoje losy, licząc, że więź będzie trwała. Nie okazała się taka. Trudno. Idziemy dalej.
Te różne mściwe odwetowe gesty wykonane później, zrozumiałe do pewnego stopnia, zaburzyły również moje zaufanie do kobiet. Dziś wieloletnia Ukochana na szczęście akceptuje mój pogląd na świat (cóż ma, biedna, zrobić zresztą?) i na instytucję małżeństwa. Jednak moja decyzja – nie twierdzę, że wieczna, bo wieczne jest tylko pióro Smile – jest z całą pewnością skutkiem nadwątlonego zaufania.
Czy można coś zrobić, aby nie kaleczyć się tak mocno? Chyba pozostaje stosować w życiu to, co obowiązuje na drodze – zasadę ograniczonego zaufania. Jest jednak pewien szkopuł – gdy mitycznej “drugiej połówce” nie umiemy zaufać w pełni, do utraty tchu i ze  świadomością ryzyka, to co to wszystko jest warte?! Więc już chyba ciekawiej iść przez życie narażając się od czasu do czasu na bolesne poparzenia.
Z perspektywy przyznam Wam, drodzy czytający te słowa, że niczego nie żałuję. Poza upływającym czasem, bo chyba niektóre decyzje zabrały mi go dużo za dużo.

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii ogólne, co mówią inni, miłość rodziców, być ojcem, relacje między rodzicami, prawo i praktyka, mężczyźni i kobiety. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

14 Responses to Kilkaset słów o… zaufaniu

Dodaj komentarz