Interesujące asymetrie podatkowo-sądowe

Pośród swoich ciekawych doświadczeń sądowych spotkała mnie jedna rzecz, na którą początkowo nie zwróciłem uwagi, a która po jakimś czasie zaczęła mnie zastanawiać coraz bardziej. I trochę jak ten Kubuś Puchatek wobec pustej beczułki po miodzie stanąłem bezradny – im bardziej o tym myślę, tym mniej to rozumiem. Ale może jakiś tęgi prawniczy łeb mi to wyjaśni.

Jak wiadomo, alimenty na dziecko nie stanowią przychodu rodzica otrzymującego je na konto – przychodu w sensie podatkowym, wymagającego rozliczenia, zgłoszenia, odprowadzenia itd. Te pieniądze są, ale jako jedne z niewielu źródeł dochodu nie podlegają fiskalizacji. Może i słusznie. Nawet na pewno.

Z drugiej strony zobowiązany ma najpierw zapłacić wszystkie należności wobec państwa, ZUSu, KRUSu, VATu, CITu,PITu i innych psu na budę potrzebnych sztucznych tworów stworzonych w celu dojenia uczciwego obywatela, dopiero z tego, co mu zostanie, ma zapłacić na dziecko. Którego dobro jest przecież najważniejszym przykazaniem jednego z Kodeksów. To zobowiązanie nie podlega odliczeniu, uldze, na dodatek taki rodzic nie ma prawa do rozliczania się jako samotny, nawet jeśli sprawowałby, co jest teoretycznie możliwe, 99% opieki.

Ale to nie to mnie uderzyło. Otóż spór sądowy o wysokość alimentów na dziecko – jakoś nie mogłem zaakceptować kwoty 80% moich zarobków netto – skończył się ustaleniem pewnej kwoty, odległej mocno od wnioskowanej. Ostatnie 5 minut sporu dotyczyło 100 zł. W końcu ustąpiłem, co umożliwiło ugodę. Pani sędzia poinformowała mnie, że dobrze zrobiłem, gdyż – tu proszę o skupienie – gdyby nawet zasądzono mi taką samą kwotę, na jaką się zgodziłem, albo i mniejszą, ale nie nazywałoby się to UGODĄ, tylko WYROKIEM alimentacyjnym – oprócz pieniędzy na dziecko musiałbym wydaćdodatkowo, z mety, tak jak tam stałem – !@#$%^&*( – jeszcze 20% podatku!!! 20% od rocznej kwoty alimentów z wyroku. Pytam się, umfa, jak to możliwe? I niby dlaczego? Druga strona może wnioskować o dowolną kwotę z księżyca albo innej asteroidy i nie grozi absolutnie żadna sankcja, a jak się, człowieku, nie zgodzisz, jeszcze ci  dowalą z grubej Berty. O co chodzi? Jaki zamysł towarzyszył ustawodawcy?

Pewnym “wyjaśnieniem” mogą być słowa sędzi w innej sprawie, jeszcze zanim się zapoznała z jej przedmiotem. Gdy zapytała mnie, o co mi chodzi we wniosku o podział majątku, odpowiedziałem, że o sprawiedliwy matematyczny wyrok. To prosta sprawa (a jakże, ciągnie się od tamtego czasu zaledwie 3 lata!). wycenić, podzielić na 2 i szlus. Wtedy użyła czarującego uśmiechu (znacie – ten taki, który świadczy, że za oczodołami, a przed potylicą znajduje się spora doza niczego) i oświadczyła “Wie pan, na podziale ZAWSZE ktoś traci”. Hmmmm…. Że co? Że jak, proszę?

Mogę jeszcze przyjąć, że wymaganie od adwokata czy innego radcy minimalnego poziomu etycznego oraz choćby skromnych kompetencji jest naiwnością. Ale oczekiwanie od sędziego Najjaśniejszej Rzeczypospolitej posiadania pod sklepieniem czaszki choćby pewnej masy tkanki nerwowej, trochę istoty białej, trochę szarej, najlepiej odpowiednio pofałdowanej – też?
Wolałbym nie podążać za radykalizującym się naszym zacnym współautorem Jerzym i nie rozwiązywać tego typu łamigłówek przy pomocy klucza (wytrycha) płciowego.

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii ogólne, prawo i praktyka, podzial majątku, alimenty, sądy, urzędy, instytucje, dyskryminacja, wspomnienia z sądu, być ojcem, prawnicy i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 Responses to Interesujące asymetrie podatkowo-sądowe

Dodaj komentarz