Inni mają lepiej…

Pewien wybitny znawca natury ludzkiej doszedł kiedyś do wniosku, że zdrowie psychiczne społeczeństwa wymaga, aby wszyscy obywatele zarabiali co najmniej dwie średnie krajowe… Nikt nie chce być średniakiem. A być poniżej średniej? To już ciężka trauma.

Ta koncepcja, oczywiście całkowicie niemożliwa z matematycznego punktu widzenia, ma również niezwykle poważne wady na poziomie duchowym. Bo czyż wartość człowieka liczy się jego miejscem na skali? I na jakiej skali? Oczywiście nie da się w krótkim blogowym wpisie rozważyć wszelkich możliwości ani znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na takie pytania. To w zasadzie odwieczne pytanie filozofów o sens życia. Jedno jest jednak chyba tak oczywiste, że aż weszło w stereotyp kulturowy. Najbardziej wymierną skalą jest skala finansowa. Ale znacznie bardziej, niż wymierna, jest błędna, jeżeli chodzi o ocenę wartości człowieka. Wystarczy przypomnieć najbardziej chyba znaną historię – „Opowieść Wigilijną” – prezentującą ten odwieczny stereotyp, w Biblii opisany słowami Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego. (Mt 19,24).

Wszyscy to wiemy, wszyscy znamy, wszyscy rozumiemy. A jednak… tak bardzo lubimy się porównywać z innymi. Porównywać w sposób wymierny, bo tak najłatwiej. Często mówimy – chciałbym zarabiać tyle, co on. Znacznie rzadziej – jak on ciężko pracuje, chyba nie dałbym rady tak harować. Często podziwiamy czyjś dom, rzadziej chcielibyśmy spłacać jego kredyt. Nie dość, że przyjmujemy zupełnie nieadekwatną skalę do oceniania ludzi, to jeszcze uwzględniamy tylko aktywa, zapominając o pasywach. Pomijamy to, co niewidoczne – skąd to wszystko.

Bardzo chcielibyśmy być jak inni. Mieszkać w lepszej okolicy, w większym domu, lepszym samochodem wozić dzieci do lepszych  szkół, spędzać wakacje w lepszych kurortach. Na pewnym forum w internecie śledziłem ostatnio dyskusję na temat możliwości lub nie zabrania dziecka męża z poprzedniego małżeństwa na zagraniczne wakacje. Padło stwierdzenie – dlaczego matka miałaby zabronić dziecku tak atrakcyjnego wyjazdu. Wszystko stoi na głowie.

W rodzinach żyjących razem gdzieś nasze aspiracje musimy konfrontować z możliwościami. Kiedy dochodzi do rozwodu, ta zależność ustaje (oczywiście mówię o sytuacjach patologicznych, a nie tej normalnej większości). Kto inny odpowiada za aspiracje a kto inny za możliwości. Do tego się kłócą i mają do siebie ukryte żale. Czy to się może dobrze skończyć?

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii miłość rodziców, rozstanie, o życiu, być ojcem, mężczyźni i kobiety, ogólne, opieka nad dziećmi, podzial majątku, alimenty, nowe życie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz