W pozwach rozwodowych pojawia się często zwrot – wytrych: “niezgodność charakterów”. Właściwie trudno z nim dyskutować – ludzie się od siebie zawsze różnią. Nie mnie oceniać, czy zgodność charakterów ojca i matki jest warunkiem szczęścia rodziny i czy to czasem nie owa niezgodność tworzy twórczą atmosferę wokół dzieci. Wszak jeśli wszyscy się zgadzają, wieje nudą.
Jest to zresztą jeden z argumentów za opieką równoważną – dziecko może korzystać, czerpać wzorce z postaw i dorobku obu odgałęzień swojej rodziny. I tak być powinno. Sądowi wara od tego, który system lepszy czy właściwszy (jeśli nie ma w nich patologii). Proste to i logiczne. Jeszcze nie w Polsce, ale i to się zmienia.
Jednym z ognisk zapalnych jest edukacja dziecka. Zdaniem wielu osób (w tym BM, niestety) jedynym jej źródłem jest szkoła. I należy bardzo obowiązkowo, bez refleksji i pytań “po co?” wykonywać wszystko, co jej dotyczy. Moje zdanie jest diametralnie inne. Nie mówię, że szkoła niczego nie uczy, bo to byłaby przesada, ale na pewno nie nabiera się w niej umiejętności faktycznie przydatnych w życiu. Najwartościowsze w systemie edukacji wydają mi się przerwy, które można spędzić z rówieśnikami, budując i trenując więzi społeczne.
Człowiek kształci się wielokanałowo – poprzez rozmowy, lektury, słuchanie muzyki, wyprawy do lasu i na żagle, oglądanie filmów, chodzenie do teatru czy na koncerty. Takich spraw jak języki obce najlepiej uczyć się używając ich w naturalnym środowisku – czyli wśród ludzi nimi mówiących.Inaczej rzecz ujmując “podróże kształcą”.
Tak się składa, że bardzo lubię podróżować i czynię to często. Wypady są krótsze, dłuższe, mniej lub bardziej spontaniczne, krajowe i zagraniczne, związane z pracą lub nie…
Zwykle mogę je zaplanować. Nie raz i nie dwa chciałem pojechać z PiJS. Generalnie BM nie przeszkadza, jednak warunek jest taki, aby nie kolidowało to nawet na godzinę ze szkołą. Oczywiście – wiadomo – musimy się też zmieścić w “wyznaczonym sądownie” czasie.
Skutek jest taki, że wiele ciekawych wypraw wrzucamy w kategorię “nie do zrobienia”. Jeśli akurat “na naszym czasie” nie przypada długi weekend czy święta, można zapomnieć o pożytecznym wyjeździe w ciekawym terminie (np. na jakąś konkretną imprezę) lub w kierunku wymagającym z oczywistych przyczyn pobytu dłuższego niż 2 dni (np. USA). Zmusza mnie to do kreatywności, teraz np. główkuję, jak w 3 dni zmieścić 2 muzea w Londynie i pobyt w podparyskim Eurodisneylandzie – najbardziej zdumiewa, że to akurat wykonalne! Ale nie o takie pozytywy chyba idzie.
Nadmieniam, że gdyby pojawiła się ciekawa dla PiJS propozycja matki, nie stanowi dla mnie problemu ani “mój” czas (wszak wszystko można uzgodnić i przestawić), ani szkoła. Inna sprawa, że takie propozycje się nie pojawiają, ale tu znów wracamy do kwestii fundamentalnej różnicy charakterów, a nie o tym ten wpis miał być.
loading...
31 Responses to Edukacja albo szkoła – wybór (nie) należy do Ciebie