Przyjęło się, że w sprawach rodzinnych i opiekuńczych, gdzie nie ma papierka lakmusowego wskazującego, kto ma rację, korzysta się z pomocy biegłych z zakresu psychologii.
Na razie odłóżmy na bok rozważania o jakości ich pracy, możliwościach warsztatowych, finansowych, czasowych, poziomie etycznym, stereotypowym orzekaniu.
Nie chciałbym również poddawać w wątpliwość, że psychologia jest nauką. Jest – dysponuje bowiem aparatem poznawczym oraz metodami weryfikacji charakterystycznymi dla nauki. Nie oznacza to, że jest wolna od błędów, ale która nauka jest?
Jest jednak nauką społeczną, co ogranicza jej zastosowanie praktyczne – nie ujmuje to niczego psychologii, nie czyni jej bezużyteczną. Mnie jednak skłania do dystansu wobec jej osiągnięć, do zdrowego sceptycyzmu – bowiem to, co w jednym kontekście społecznym wydaje się prawidłowe i możliwe do zastosowania dla całej populacji, po chwili może okazać się całkowicie błędne.
Dociekliwym proponuję zapoznanie się z defnicją psychologii, jej historią i osiągnięciami. Są one niewątpliwe, przybliżają nas do poznania labiryntu ludzkiego umysłu, jednak – już z pobieżnej analizy jedynie głównych nurtów czy szkół psychologicznych – zaryzykowałbym stwierdzenie, że przybliżamy się do rozwiązania jego zagadek asymptotycznie, czyli nigdy nie uda nam się pewnych spraw ogarnąć.
Czy zatem w ogóle słuszną jest koncepcja, że psychologia może cokolwiek wyjaśnić w skomplikowanych zagadnieniach o charakterze prawnym?
Może to Państwa zdziwi, ale uważam, że… częściowo tak.
Rzetelnie wykonane i dobrze umiejscowione prawnie badanie psychologiczne może pomóc sądowi podjąć decyzję. Decyzja ta jednak musi brać pod uwagę inne czynniki, całość sprawy, materiał dowodowy. Obecnie duża część problemu tkwi w tym, że nierzetelne i stronnicze pseudo-badanie staje się jedyną podstawą wyroku. I podstawą orzekania nie jest żadna nauka, tylko ideologia, mianowicie osobiste poglądy pań z RODK o roli matki, kształcie rodziny, wychowaniu dzieci.
Może niektórym tak łatwiej, ale czy to na pewno w najlepszym interesie dziecka? Czy dla świętego spokoju dorosłych prawników nie funduje się dzieciom niepotrzebnej krzywdy?
Proponuję zatem zastąpić obecną ideologię inną. W przypadku konfliktów o dziecko przy podobnych predyspozycjach rodziców (większość sytuacji) należałoby w ogóle zmienić koncepcję rozstrzygania – z konfliktowej na pojednawczą. A nakłonienie rodziców do współpracy powinno być jedynym zadaniem systemu prawnego. I śmiem twierdzić, że nie byłoby to takie trudne.
loading...