Mam specyficzną pamięć do nazwisk, dat, numerów i adresów, więc zdaję sobie sprawę, że dzisiaj mija dokładnie rok odkąd trafiłam na bloga. Pozwolę sobie więc na parę refleksji.
Wszystko się zaczęło, gdy ktoś ze znajomych na Facebooku kliknął, że lubi „no co ty Tato”. Zaczęłam czytać historię Mateusza i zostałam porażona jego determinacją i miłością do dzieci, a jednocześnie brakiem agresji i poczucia zemsty. Pierwszy komentarz dodałam 3 stycznia 2011 roku. Pamiętam, że zaczynał się od słów „Mateuszu, nie jesteś ofiarą losu, ale wspaniałym dzielnym człowiekiem…”.
Nie przypuszczałam, że zostanę tam na dłużej. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Zaproszenie do grona autorów było dla mnie wielkim zaszczytem i wyróżnieniem. A ponieważ w tym czasie poznałam kogoś mającego podobne problemy, więc zaczynałam wchodzić w nie jakby dwutorowo. Ten człowiek nie został wprawdzie naszym autorem, ale jest wiernym sympatykiem.
Tak naprawdę już od paru lat chciałam się zaangażować w sprawy społeczne. Myślałam, że będzie to raczej działanie na rzecz kobiet czy zwierząt. Tymczasem pomagam mężczyznom, ale nie widzę w tym sprzeczności. Mimo sympatii do umiarkowanego feminizmu potrafię go pogodzić z wieloma innymi kwestiami i nie uważam, żeby świat musiał się opierać na walce płci. Wszyscy jesteśmy przecież ludźmi, którzy kochają, cierpią, tęsknią…
Działanie na blogu i udział w naszych akcjach był dla mnie jednym z ważniejszych wydarzeń roku 2011. W prywatnych rozmowach ze znajomymi starałam się nagłaśniać świadomość wagi tych problemów i okazało się, że prawie każdy ponoć słyszał o podobnych przypadkach.
Może jestem raczej komentatorem niż autorem, ale wynika to z mojej sytuacji. Nie mam za sobą podobnych przeżyć, a ponadto jako osoba bezdzietna nie czuję się zbytnio uprawniona do rozmów o rodzicielstwie. Wypowiadam się raczej w kwestiach ogólnoludzkich, bo jestem takim domorosłym psychologiem (moja mama do tej pory nie może odżałować, że nie skończyłam prawa i nie jestem sędzią dla nieletnich). Swoją drogą, gdy miałam 10-11 lat, myślałam, że byłoby fajnie mieć pracę polegającą na udzielaniu porad w gazecie. A dziś właściwie to robię w internecie…
Na pewno w roku 2012 zostanę z Wami i będę się starała dalej pomagać. Mateusz wie bliżej o moich planach, a są one dość ambitne. Tymczasem życzę Wam wszystkiego dobrego, a przede wszystkim dużo nadziei!
loading...
2 Responses to To już rok…