Gdy trudno o szacunek do drugiego rodzica…

Przyznam się Państwu w skrytości i intymności naszego bloga, że stoję przed dylematem.
Może nie tyle stoję, tylko staję. Co i rusz.

Dość trudno ten dylemat opisać, ale skoro już zaczęli Państwo to czytać, muszę spróbować.
Z szacunku do Was, nieznani czytelnicy.

Problem dotyczy właśnie szacunku. W dużym skrócie jest konfliktem między respektowaniem drugiego rodzica a szacunkiem do prawdy (i siebie samego).

Przedstawię najpierw swoje poglądy. Szacunek do współ-rodzica jest bardzo wskazany dla dobrego wychowania dziecka. Zachowaniem i postawą wysoce niepożądaną jest okazywanie pogardy, czynienie złośliwych uwag, dyskredytowanie decyzji, w ogóle wszystko, co ma powodować dyskomfort młodego człowieka w kontakcie z drugim rodzicem. Dotyczy to zarówno sytuacji w pełnej rodzinie, jak i po jej rozpadzie.

W moim domu rodzinnym wzorce były niewłaściwe. Ojciec – nie bez racji – uważał matkę za ograniczonego intelektualnie rozpieszczonego jedynactwem lenia, a matka ojca – też nie bez racji – za nieodpowiedzialnego palanta ze skłonnością do wódy i przemocy. Siostra i ja kochaliśmy, oczywiście, każde z rodziców. Po jakimś czasie powstały dwa stronnictwa – jedno kobiece, drugie męskie. I rodzina zamiast wspierać rozwój stała się czymś w rodzaju poligonu. Małżeństwo rodziców przetrwało mimo wszystko do śmierci mamy, ale z perspektywy dzieci uważam, że to źle. Dużo czasu zajęło nam z siostrą już jako dorosłym wypracowanie właściwego modelu postępowania względem siebie i oparcie się w relacjach na przysypanej bezsensownymi sporami rodziców miłości.

Rodzina BM się rozpadła, co dobrze jej zrobiło. Teściowie mimo braku wzajemnego szacunku nauczyli się współpracować dla dobra córki – zabrała im ta nauka kilkanaście lat, ale obecnie jest (chyba nadal) OK. I są całkiem niezłymi dziadkami, czego o moich rodzicach powiedzieć się nie da.

Niemniej ani BM, ani ja nie wynieśliśmy z domu najlepszych wzorców. Biorąc to pod uwagę nasz związek nie był najgorszy. Nie byliśmy partnerami właściwie dobranymi, dodatkowo rozwój naszych osobowości przebiegł torami coraz bardziej rozbieżnymi. Jedyną wspólną sprawą pozostaje PiJS (niepodzielonego majątku nie liczę, bo szybko topnieje).

Bardzo różni nas podejście do życia, a tym samym do wychowania i spędzania czasu z dzieckiem. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo budzą we mnie złe emocje – dość powiedzieć, że postępowanie BM względem Syna jest pełne miłości i troski, jest poprawne technicznie (w zakresie minimalnym – wikt, opierunek, kalendarz szczepień, szkoła). Moje nazwałbym też pełnym miłości i poprawnym technicznie, ale oprócz tego – aktywizującym, inspirującym i wymagającym. Chyba ująłem to delikatnie.

Walczę z krytycznym nastawieniem, ale bywa to okupione potwornym wysiłkiem. Uważam bierną antyrozwojową postawę życiową pozbawioną głębszych zainteresowań za niewłaściwy wzór wychowawczy. I hamulec uniemożliwiający wykorzystanie potencjału dziecka.

Ale – na poziomie świadomym – wiem, wiem, wiem… że dziecko powinno czerpać z obu światów. I właściwie powinienem być zadowolony i dumny, bo czerpie. Jednak czasem pod wpływem kolejnej głupoty czy zaniedbania na wierzch przebija się pogarda. Coraz trudniej o szacunek…

Robienie dobrej miny do złej gry czyni ze mnie hipokrytę. To też nie jest właściwy wzorzec dla dziecka.

Czy istnieje jakaś droga środkiem? Trening oddechowy, hipnoza albo coś? Liczę na Państwa pomoc. Dziękuję.

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii być ojcem, relacje między rodzicami, być matką, mężczyźni i kobiety, wychowanie, decyzje w ważnych sprawach dzieci i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

26 Responses to Gdy trudno o szacunek do drugiego rodzica…

Dodaj komentarz