Byliśmy małżeństwem od około 10 lat. Mieliśmy kryzys. Ciche dni, tygodnie i miesiące…
Życie toczyło się dalej. Pewnego dnia urządziliśmy sporą imprezę dla dzieci – każde miało albo urodziny albo imieniny, więc wspólny kinderbal był jak najbardziej na miejscu. Przyjechało kilkanaście rodzin ze swoimi dziećmi. Był również przyjaciel domu, który od kilku lat był z nami mocno związany, okresowo również mieszkał u nas z różnych praktycznych względów. Bardzo pomagał w domu. Razem robiliśmy remont, on się często zajmował dziećmi…
Ja nie widziałem niczego. Ani niczego nie słyszałem. Ale kiedy już się dowiedziałem, że _PM_ miała z _PPM_ romans przez ponad rok, postanowiłem zgłębić temat. To ty nic nie wiedziałeś??? Naprawdę??? Wielkie oczy. To była najczęstsza reakcja. Okazało się, że już w czasie tej imprezy dla dzieci wiele miesięcy wcześniej wielu znajomych nabrało pewności, że oni są ze sobą związani. Ich związek był oczywisty dla każdego, kto widział ich razem. Uznali, że musiałem akceptować tę przedziwną sytuację. A ja byłem ślepy i głuchy. Może dlatego, że pół roku wcześniej _PM_ zażądała żebym się wyprowadził? Może dlatego, że od miesięcy żyliśmy praktycznie obok siebie? Ja miałem cały czas nadzieję, że z czasem emocje opadną i uda się odnowić związek. Z mojej strony nic się nie zmieniło. Pracowałem, dbałem o dom, troszczyłem się o dzieci, starałem się być miły dla _PM_. I czekałem. Czekałem na szczerość, otwartość i chęć odbudowy związku między nami.
Okazało się, że _PM_ nie traciła czasu, tylko wiła sobie nowe gniazdko… Wiele osób o tym wiedziało, wielu osób się radziła, co ma zrobić w tej trudnej sytuacji. O mnie jakoś zapomniała…
Zastanawiam się, jak to było możliwe. Nie przychodziło mi do głowy, że pod dachem naszego domu mogą dziać się takie rzeczy. Ufałem _PM_. Czy ta wiara w niewzruszalność naszej rodziny mnie zaślepiła? Chyba tak…
Poznanie prawdy sprawiło, że poczułem się jak ostatni kretyn. Nie dlatego, że byłem długo zdradzany. Nie dlatego, że z przyjacielem domu. Nawet nie dlatego, że wszyscy wiedzieli, a ja nie. Tylko dlatego, że _PM_ uderzyła w fundamenty naszej rodziny. Nie była szczera. Nie była lojalna. Nie potrafiła przyznać się do pomyłki. Winny byłem ja. Mógłbym żyć z poczuciem winy, nie mogłem żyć z poczuciem, że byłem z premedytacją oszukiwany przez najbliższą mi wówczas osobę. Nie mogłem żyć z kimś, kto dał sobie prawo do nielojalności, oszukiwania mnie, udawania. Z kimś, kto zaprzeczył wszystkiemu, czym jest dla mnie miłość.
Czy czegoś mnie to nauczyło? Czy teraz jestem bardziej podejrzliwy? Chyba nie. Nie szpieguję _DK_. Nadal wierzę, że dopóki dwoje ludzi chce ze sobą być, to są ze sobą szczerzy. I wobec siebie lojalni.
loading...
3 Responses to Nic nie widziałem, nic nie słyszałem…