To już prawie 4 lata mijają, jak poprosiłem wspólnego przyjaciela o mediację. Była to kolejna próba mediacji. Ponieważ mediator od czasu rozstania utrzymywał kontakty głównie z _PM_, pomyślałem, że da radę. W większości tematów powoli dochodziliśmy do jakiegoś porozumienia. Ale kłopot był z podziałem majątku. No bo składał się w istocie z dwóch elementów – domu i działki. W przybliżeniu działka warta ćwierć domu. No to jak się podzielić? Ktoś musiałby kogoś spłacać. Mało to praktyczne, jak obie strony raczej cienko przędą. Prawie połowa domu to w końcu nie w kij dmuchał. Stwierdziłem, że w końcu nie chodzi mi o uzyskanie korzyści a kiedyś i tak przekażę majątek dzieciom. Wpadłem na pomysł…
Można przyjąć, że majątek składał się z pięciu części – cztery ćwierci domu i działka. A nas jest pięcioro – _PM_, _PS_, _DS_, _JC_ i _PL_. To sprawa jest prosta – ja biorę działkę, dom zapisujemy po jednej czwartej na _PM_, _PS_, _DS_ i _JC_. Oczywiście wspólne długi (warte ok. połowy każdej z tych części) biorę ja. Ciekawe, czy ktoś zgadnie, dlaczego takie rozwiązanie nie przeszło…
Nie chodziło o to, że ja dostanę za dużo. Nie chodziło o to, że _PM_ będzie trudno żyć. Ona po prostu nie mogłaby żyć w domu, którego współwłaścicielami byłyby jej dzieci. Nie mogłaby być od nich zależna…
loading...