Panie i Panowie,
Mateusz prosi mnie o stonowanie języka. Chciałbym tę prośbę poddać krótkiej dyskusji.
Ja przyznaję, używam prywatnie i tutaj określeń mocno nieuprzejmych w odniesieniu do sędziów rodzinnych i innych funkcjonariuszy systemu niesprawiedliwości. Moje obraźliwe uogólnienie opieram na danych statystycznych z Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Polityki Społecznej.
Co roku ta grupa ludzi na wniosek kobiet rozżalonych rozstaniem odbiera ojców ok. 60 tysiącom dzieci. Z tego połowa dzieci i ok. 20 tysięcy ojców traci całkowicie prawo do relacji rodzinnej (sąd pozbawia ich władzy rodzicielskiej). Co roku sądy uznają aż 20 tys. ojców za całkowicie niezdolnych do bycia ojcami!!! To jest przede wszystkim wynik tzw. sprawy o znęty. Sprawa o znęty bywa dęta. Kończy się wtedy na małych zawiasach (np. 3 mies. w zawieszeniu, to najniższa kara wg art. 207 kk). Ale jeśli jakikolwiek wyrok zapada, to taki skazany ojciec, w odrębnym procesie przed sądem rodzinnym, z reguły bezpowrotnie traci dziecko, a dziecko ojca.
Sędziowie wbrew konwencjom o prawach człowieka uznają, że człowiek bijący swoje dziecko czy żonę może zostać definitywnie skreślony jako ojciec! Sąd ma możliwość ograniczenia takiemu władzy rodzicielskiej, nakazania leczenia z choroby psychicznej jaką jest niepohamowana skłonność do agresji, może delikwentowi nakazać wykonywanie różnych obowiązków ojcowskich, także bez widywania dziecka (choćby wywiadówki i stały kontakt z wychowawcą), oraz nakazać kontakty pod nadzorem kuratora. Ale sąd tego nie robi (jeśli kto słyszał, że sąd orzekł takie środki wobec przemocowca, to proszę o relacje). Szybciej i skuteczniej można człowieka winnego znętów skasować raz na zawsze. Niezgodne to prawami człowieka, ale sędziowie ich jakby nie znają. A jak nawet znają, bo szkolenie mieli, to nadal raczej ich nie rozumieją i nie stosują. Dla sądu szybciej i prościej jest skasować ojca z życia dziecka i z człowieka zrobić dożywotniego rozbitka, niż się męczyć z takim próbując pomóc mu utrzymać jego relację z dzieckiem pod nadzorem kuratora. Jest przecież ryzyko, że kurator nie dopilnuje, i sąd od opinii publicznej bęcki zbierze. Po co to komu.
Dalej podam przykład ze statystyki pomocy rodzinom patologiczym (za patologię nasze postsowieckie prawo uznaje np. biedę i wielodzietność!!!!). Brudna piżamka, tatuś piwko od rana, nieobecności w szkole, pięcioro edukacyjnie i wychowawczo zaniedbanego rodzeństwa – tak, to złe warunki dla dziecka – odebrać!
Z takich i podobnych powodów odebrano w Polsce prawie 100.000 dzieci ich biologicznym rodzicom. Z tej liczby sędziowie z pełnym spokojem 50.000 dzieci umieścili w upiornych domach dziecka (lub podobnych placówkach), gdzie “współosadzene” starsze dzieci biją i gwałcą młodsze i słabsze. Dzieci w domach dziecka częściej padają ofiarą przemocy niż w ich własnych patologicznych domach! (zob. raport Fundacji Dzieci Niczyje).
Negatywne zdanie mają o systemie wymiaru sprawiedliwości rodzinnej ludzie, którzy chcieli zaadoptować dzieciaka lub udało im się to zrobić. Ci odważni ludzie są tak samo przećwiczeni przez system niesprawności i niesprawiedliwości jak my, lamentujący rozwodnicy. Tyle że dla nich orzeczenie o adopcji dziecka to koniec koszmaru. Dla nas, rozwiedzionych ojców, orzeczenie rozwodu to często początek koszmaru.
A rodziny zastępcze niespokrewnione? Tych ludzi, elitę moralną naszego społeczeństwa aparat pomocy rodzinie, w tym sądy rodzinne, traktują zwykle jak zło konieczne. Podejrzewani o motywy wyłącznie zarobkowe, traktowani są wrogo przez niemal cały system wsparcia rodziny. Przy byle pretekście rodziny zastępcze są przez sądy rodzinne kasowane, tak jak kasowani są ojcowie z wyrokiem o znęty.
Ludzie wymiaru sprawiedliwości i systemu wsparcia rodziny – formalnie rzecz biorąc – to intelektualna elita naszego kraju. Ale też najistotniejsza część i rzeczywisty motor systemu ochrony praw człowieka i pomocy rodzinie. Ci ludzie największą ponoszą odpowiedzialność za chorobę systemu.
Jeśli przeważą głosy, żeby tych ludzi – m. zd. zawodowo nakręcających aparat patologii społecznej, nie obrażać określeniem czekiści czy aparatczyki, to powstrzymam język i nie wleję w moje posty wielkiej złości na nich.
Zanim zdecydujecie, jaki standard języka na tym blogu przyjąć, przypomnę, że nikt tych ludzi siłą na stanowiskach nie trzyma. Sędziowie zmęczeni orzekaniem w sprawach rodzinnych mogą w każdej chwili przejść np. do adwokatury czy notariatu. Psychologowie i pedagodzy z RODK mogą otworzyć prywatne gabinety. Jednak prawie nikt nie rezygnuje z państwowej posady. Mimo, że przechodziliby do nadal prestiżowych wolnych zawodów. Chyba zdają sobie sprawę, że rynek by większość wyrzucił na margines?
Mój negatywny stosunek do całej grupy zawodowej to krzywdząca wielu generalizacja, zdaję sobie z tego sprawę. Sam znam oddanych pracy, rzetelnych sumiennych i mądrych ludzi pracujących w sądach rodzinnych lub RODK. Choć pracują w chorym systemie to starają się robić dobrze, to co robią. Niestety jest ich za mało – nie wyrabiają dobrej średniej – ta od lat spada. Może zresztą nie spada tylko stoi, ale powiększający się rozziew z rozwojem całego społeczeństwa po prostu razi.
Dla mnie więc określenie, że generalnie to smutni funkcjonariusze antyrodzinnego i niehumanitarnego systemu jest w pełni zasłużone. Wielu z tych ludzi osobiście i jako grupa zawodowa odpowiada za krzywdę setek tysięcy ludzi. I niestety jest to odpowiedzialność za działania i zaniechania świadome (co nie znaczy umyślne).
Nie zasłużyli więc na jeszcze mniej uprzejme określenia?
loading...
8 Responses to jak mówić, gdy złość dusi