Na naszym blogu do statystyki zabójstw odwoływał się już Józek w swoim wpisie Przemoc Przemocy Równa? Ja pozwolę sobie w tym miejscu dodać konieczną według mnie erratę do tego tematu. Do tego artykułu będę jeszcze wracał niejednokrotnie – Od Redakcji: Skróty myślowe Jarosława Gowina. Warto tu zwrócić uwagę na liczbie ofiar śmiertelnych przypisaną przemocy mężczyzn wobec kobiet. Znowu zrobię to przez pryzmat oficjalnych danych naszej Policji – Podstawowe dane statystyczne o zabójstwach – 2010/2011.
No to przyjrzyjmy się tym 150 ofiarom. Zacznijmy od motywów. Motyw „nieporozumień rodzinnych” występuje według Policji w – 197 i 198 przypadków zabójstw (odpowiednio dla lat 2010 i 2011). W tej statystyce nie pisze się nic o płci ofiar! Bardzo Was proszę – zapamiętajcie ten eufemizm, jak o nim napisała autorka artykułu. To się nam jeszcze bardzo przyda. „Nieporozumienia rodzinne” – fakt, to ciekawy eufemizm!!! Bardzo, bardzo, bardzo… dobrze powiedziane.
Z zaprezentowanej liczby zgonów łatwo można sobie „wyszacować” te 150 ofiar. Wystarczy odnieść się do zaprezentowanej tuż obok statystyki przestępczości kobiet. Wszystkie ciężkie przestępstwa – zabójstwa, rabunek, kradzież itd. – są dziesięciokrotnie rzadziej popełniane przez panie. Przestępczość kobiet – oj nieładnie, panowie… No to od liczby około 200 zgonów odejmijmy te 10% na zbrodnie popełniane przez kobiety, no i powiedzmy 10% na popełniane przez nieletnich. I wtedy zostaje nam okrągła liczba 150 zgonów „od nieporozumień rodzinnych”. Może ona być, powiedzmy, potraktowana jako objaw przemocy panów wobec pań ewentualnie innych członków rodziny. Zdaje się nie budzić to zbytnich wątpliwości.
Owszem, nie będzie budzić. Jeśli nie uwzględni się tu pewnego czynnika. Czynnika, o którym pisze profesor Murray A. Straus w książce Mary Walsh „Kobiety, mężczyźni i płeć. Debata w toku.”, w rozdziale poświęconym dyskusji o przemocy wobec kobiet. Wygląda na to, że statystyki FBI w dziedzinie zabójstw, nie odbiegają zbytnio w tym względzie od naszych. Tylko 14% zabójstw jest dokonywanych przez kobiety. Jeśli się uwzględni znajomość sprawcy z ofiarą to okazuje się, że kobiety 20 razy rzadziej niż panowie mordują ludzi nieznajomych. Walka dwóch obcych sobie, zacietrzewionych kogutów o to, który jest większym macho często prowadzi do śmierci jednego z osobników. To jest typowo męska specjalność. Niedawno napisaliśmy tu o głupocie, nie chcę się powtarzać. Seryjni mordercy i porachunki mafijne, to raczej też domena pewnych mocno pokrzywionych samców. I to robi nam tę statystykę. Tylko jak ona się ma do przemocy w rodzinie? Cóż, kogut będzie walczył z drugim do upadłego o byle co. Ale niekoniecznie od razu zadziobie kurę i kurczęta. To jest już jakiś mocno dziwny i nienaturalny przypadek.
Okazuje się, że uwzględnienie relacji łączących przestępcę i ofiarę znacznie zmienia obraz sytuacji. Jak podaje profesor – w latach 1976-79 kobiety popełniły nieomal połowę morderstw wobec członków rodziny. A w latach 1980-1984 ponad jedną trzecią takich przestępstw. Tak, tak… rodzina i dom to naprawdę bardzo niebezpieczne miejsca, jak widać.
Jeśli do tej analizy przyjmie się nie całość rodziny, a tylko bezpośrednich partnerów życiowych to wygląda to jeszcze gorzej. Zacytuję tu dokładnie: „Dwa niedawne, przeprowadzone z uwzględnieniem płci szacunkowe wyliczenia wskaźnika morderstw popełnianych na partnerach życiowych pokazują, iż kobiety dopuszczają się takich morderstw z częstotliwością, odpowiednio, 56% (Straus, 1986) i 62% (Browne i Williams, 1989) w stosunku do liczby morderstw na partnerkach życiowych popełnianych przez mężczyzn.”
No i już nie jest tak fajnie. Coś tu tych 150 denatek nam do tego powyższego, niezbyt pasuje. Paniom feministkom chciałbym szczerze pogratulować – w dziedzinie wykańczania partnera osiągnęliśmy, jak widać, bardzo realne równouprawnienie. I to już w końcówce lat 80-tych. Sukces jest niewątpliwy! Tylko skąd ta powściągliwość w jego fetowaniu? Moje drogie panie, to naprawdę warto uczcić. W końcu to prawdziwy tryumf…
Jeśli zechcecie zadumać się nad tym faktem i jego konsekwencjami, pozwolę sobie polecić Wam w tym celu, odpowiednio nastrojową muzykę. To „Deguello”, meksykańska pieśń o podrzynaniu gardeł. Chyba całkiem apropos tego, o czym napisalem. Tu akurat w połączeniu z fotosikami z „Rio Brawo” – z czasów, gdy twardzi faceci bywali dobrymi charakterami. Aż łza się w oku kręci.
Wszystkich tych, którzy obudzą się tyle samo razy, co zasnęli (łóżko okazuje się nie takim znowu bardzo bezpiecznym miejscem), zapraszam na ciąg dalszy. Jeżeli tylko mnie też się uda obudzić…
loading...