Od teorii do praktyki, czyli ruszmy z posad bryłę… prawa

Tata wobec systemu

Z gąszczu wątków poruszanych na blogu chciałbym dziś wyłuskać najważniejsze. Bo w ramach szerokich dyskusji, coraz bardziej nie na temat, powoli trudno zrozumieć, o co nam w ogóle chodzi. Jak w tłumaczeniu piosenki:

„Coraz trudniej dostrzec światełko w tunelu,
Spod naszego kokonu nie widać już celu”
(wpis WSZYSCY UPADNIEMY)

Moim zdaniem naszym głównym celem jest próba wypracowania spójnej i zwięzłej metody radzenia sobie z problemami nękającymi rodzinę w sytuacji rozpadu.

Wbrew zdaniu części dyskutantów najłatwiej zmienić prawo, troszkę trudniej jego praktykę (wykonalne w średnim terminie), a obyczajowość czy zakorzeniony sposób myślenia to sprawa często nie na lata, ale na pokolenia. Więc na 2 ostatnich sprawach na razie bym się nie koncentrował – mimo ogromnego znaczenia, jakie mają dla sytuacji obecnej.

Co zatem można zrobić z prawem? W tym wpisie to na nim się skoncentruję, bo praktyka to rzecz bardziej złożona, ale – dla pocieszenia – dobrze przemyślana litera prawa nie da jego duchowi odlecieć od niej (tj. litery) zbyt daleko.

Żeby było zwięźle i strawnie, punktuję. Dziś punkt 1/, najważniejszy.

1/ opieka równoważna

Bazując na doświadczeniach wielu krajów naszej cywilizacji nie ma dla uznania jej za najbardziej pożądany model  (poza rodziną pełną i kochającą się) istotnych przeszkód. Ojcowie polscy nie różnią się aż tak bardzo od ojców amerykańskich, angielskich, szwedzkich, duńskich, norweskich, belgijskich, niemieckich, włoskich, amerykańskich, brazylijskich, australijskich, nowozelandzkich…. I nie chodzi o to, że ona formalnie nie istnieje. Konstrukcja art. 58 Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego jest wadliwa – opieka naprzemienna warunkowana jest pełną współpracą rodziców. Tylko że oczekiwanie „pełnej współpracy” od ludzi pogrążonych w konflikcie i oplecionych siecią sprzecznych interesów emocjonalnych i ekonomicznych jest albo skrajną głupotą albo cynizmem ustawodawcy. Nie wiem, która możliwość jest gorsza. Ale to jest do zmiany, tylko chyba musimy pójść na szkolenia do górników i ruszyć na parlament. Może nie będziemy musieli. Smile

Opieka równoważna powinna być proponowana aktywnie przez sąd. Jeśli widzi przeszkody – wtedy można zacząć się zastanawiać. Ale nie włączać „automat matkopolkowy” i nie koncentrować się na mitycznej więzi z dzieckiem w badaniach psychologicznych (premiującej rodzica utrudniającego kontakt z drugim), tylko zbadać, która ze stron podsyca konflikt i warunkowo na czas określony przyznać opiekę drugiemu. Równocześnie kierując rodzinę na mediację czy terapię (obowiązkowo i bezpłatnie!), by za czas jakiś znów podjąć próbę uzyskania od stron ich własnego porozumienia szczegółowo regulującego kwestie opieki.

Co jest w tym istotne:

– dziecko ma oboje rodziców, troszczących się o nie;
– żaden rodzic nie ma wymówki, aby się mniej zajmować; musi podjąć swoją część odpowiedzialności;
– po opadnięciu pierwszego kurzu bitewnego rodzice zmuszeni są współpracować; większość istotnych spraw ureguluje się w ten sposób sama; a sprawy nieistotne – no cóż, one są nieistotne, więc nie traćmy na nie czasu.

Jeśli opieka równoważna jest niemożliwa lub sprzeczna z dobrem dziecka, można rozpatrzyć inne możliwości włącznie z dzisiejszym modelem opieki u jednego rodzica z określeniem obowiązków drugiego. Ot jedyne istotne przyczyny „niemożliwości”, które przychodzą mi do głowy:
a) brak woli sprawowania opieki przez jedno z rodziców – wyraźna deklaracja w tym zakresie może skutkować ograniczeniem praw (co ułatwi techniczne sprawowanie opieki drugiej stronie) oraz określonymi świadczeniami alimentacyjnymi i określeniem tzw. kontaktów (pamiętajmy, że i wtedy dziecko ma prawo do drugiego rodzica);
b) wyraźna szkodliwość działań jednego z rodziców dla dziecka – skutek: ograniczenie bądź pozbawienie praw + alimenty + regulacja kontaktów.

Ważna uwaga: odległość miejsc zamieszkania – jest to trudność, ale rodzice mogą i tu uzgodnić jakiś model. W o wiele większym kraju jak USA często przyjmuje się i tak, że dziecko jest rok z jednym rodzicem, rok z drugim (oczywiście nie 2-letnie, uprzedzając ewentualne protesty) i jest świetnie. Argumenty typu „Jako matka nie wyobrażam sobie być rok bez dziecka” skwituję „Jako ojciec również nie chcę być rok pozbawiony kontaktu z dzieckiem, ale nasz brak wyobraźni nie może być w tym zakresie przeszkodą”. Poza tym na ten okres ustala się normalne kontakty i oboje rodzice mają sobie w tym zakresie pomagać. Dodam, że takie sytuacje nie będą stanowić normy – zwykle rodzice mieszkają wystarczająco blisko siebie, aby to w ogóle nie było problemem. Nie możemy nie zmieniać prawa, bo bywa, że jedno z rodziców mieszka pół roku na platformie wiertniczej na Morzu Północnym.

Zauważcie Państwo, że sposób regulacji proponowany przeze mnie w ramach przeszkód w opiece równoważnej to dziś norma. Czyli wygląda tak, że wg polskiej praktyki prawnej niemal  żaden polski ojciec nie nadaje się na… ojca. Taki wniosek jest wysoce nieuprawniony. I żaden model rodziny nie ma tu nic do rzeczy. Po rozwodzie ulega on zmianie i nikt nie ma prawa karać ojca za to, że wcześniej pracował na rzecz rodziny. Ani nikt nie ma prawa karać matki kompletnym zamknięciem jej w garach i pieluchach. W zamian za alimenty.

Pozostawiam Szanownych Czytelników z przemyśleniami i zachęcam do dyskusji. Pozostałe punkty i optymistyczne konkluzje jutro.

GD Star Rating
loading...
Tata wobec systemuWychowanie na nibyOd teorii do praktyki – część 2
Ten wpis został opublikowany w kategorii być ojcem, relacje między rodzicami, opieka nad dziećmi, decyzje w ważnych sprawach dzieci, mediacje, sądy, urzędy, instytucje, być matką, prawo i praktyka, miłość rodziców, rozstanie, wychowanie i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

44 Responses to Od teorii do praktyki, czyli ruszmy z posad bryłę… prawa

Dodaj komentarz