Gdzie jesteśmy? Dokąd zmierzamy?

Walczymy ze stereotypami

W wielu ostatnich postach spoglądaliśmy za siebie. Szukaliśmy przyczyn zjawisk w perspektywie dziejów, często wręcz praprzyczyn w pradziejach. Zdiagnozowanie powodów i znalezienie źródła różnych procesów jest ważne. Jednak po ustaleniu w miarę spójnego obrazu pora na wnioski i spojrzenie do przodu. Oczywiście rozumiem wszelkich miłośników historii – nauczycielki życia, jednak dla mnie istotniejsze jest, gdzie jesteśmy teraz. A jeszcze ważniejsze jest podjęcie próby przewidzenia, jak to może dalej wyglądać.

W biznesowych analizach, a szczególnie przy prognozowaniu, należy odwołać się do punktu odniesienia, czyli tzw. benchmarku. Wszelkie tego typu dywagacje obarczone są dużym ryzykiem błędu. Woody Allen powiedział niegdyś „Prognozowanie jest bardzo trudne, szczególnie jeśli idzie o przyszłość”. Smile Niemniej spróbuję.

Benchmarkiem dla nas – przy zachowaniu wszelkich proporcji i z wszelkimi możliwymi poprawkami – są moim zdaniem kraje zachodniej części Europy i szerzej: zachodniej cywilizacji.

Kilkadziesiąt lat temu zauważono, że tradycyjny konserwatywny model rodziny, hołubiony na naszym podwórku w ramach tzw. obrony wartości, przeżył się; nie pasuje do aspiracji współczesnych społeczeństw. Dąży się do równouprawnienia obu płci, którego elementem jest partnerski model rodziny z elastycznie wymiennymi rolami. Materia oczywiście stawiała i wciąż stawia opór, u nas nie jest inaczej. Najtrudniej idzie z wynagrodzeniami i to jest wyzwanie także dla nas, panowie. Każdy układ dąży do równowagi i dyskryminacja na jednym polu odbija się w innym miejscu, tyle że ma przeciwny kierunek. Nie wszystko da się zadekretować, ale powinniśmy wspierać w dążeniach do równości koleżanki feministki. A jeśli któryś z nas jest przedsiębiorcą czy managerem i odpowiada za listę płac, niech ręka mu zadrży, nim skrzywdzi podwładną (będącą cenionym pracownikiem) dla własnych krótkoterminowych korzyści.

Dość naturalnym zjawiskiem przy wszelkich fundamentalnych zmianach jest przejściowe przegięcie w drugą stronę – jako mniej lub bardziej planowy mechanizm kompensacyjny. Czasem jest w tym jakaś “dziejowa sprawiedliwość” – jak w przypadku sławetnych punktów za pochodzenie mających wyrównać szanse na wyższe wykształcenie młodzieży wiejskiej z upośledzonym dostępem do edukacji  – i nie ma się co oburzać. Wg mnie właśnie znajdujemy się w zaawansowanym okresie przejściowym z patrixa ku normalności, w związku z czym mamy szalejący matriarchat w instytucjach okołorodzinnych. To najbardziej odbija się podczas konfliktu, bo wtedy właśnie te instytucje wkraczają.

Ilustracją obecnej sytuacji może być ogromne wahadło – wcześniej mocno wychylone w stronę patriarchatu. Potem w poszukiwaniu punktu równowagi znalazło się po drugiej stronie. I tu znaleźli się wszelkiej maści beneficjenci systemu: sędziowie (głównie kobiety, co może i ma pewne znaczenie, ale nie wpadajmy w przesadę), adwokaci czerpiący zyski z przedłużania wojny, psychologowie i inni biegli, komornicy, radcy i doradcy prawni… To potężna siła ludzi walczących o byt swój i swoich rodzin, więc będą robić wiele – co nie dziwi – aby wahadło jak najdłużej pozostało po tamtej stronie. Niestety, na tej liście musimy również umieścić ojców, którzy nie dbają o dzieci – ani nie płacąc, ani nie podejmując osobistych starań, ani nic. Ta grupa zyskuje na systemie coś “fantastycznego” – wygodne wytłumaczenie dla swojego lenistwa, nieporadności, egoizmu, braku odpowiedzialności albo… słabości wobec władzy systemu. Część faktycznie odpuszcza po walce, ale są wśród nas i tacy, którzy od początku (włącznie z rodziną pełną) mają wszystko w nosie. Musimy to widzieć i z taką postawą walczyć. Co zresztą na tym blogu i w realnym świecie robimy.  Dla kompletu dodajmy do listy cyniczne matki, które ze słabości tego systemu robią sobie źródło utrzymania, zapominając o rzeczywistym dobru dziecka. Przepraszam – nie zawsze jest to cynizm, czasem brak zaufania i szalejące emocje (naturalne w sytuacji okołorozwodowej). Z tego miejsca dziękuję wszystkim paniom, które potrafiły się wznieść ponad to, w tym również autorkom i dużej części komentatorek nie tylko tego medium. Wyrażam szczery podziw, bo to bywa naprawdę niełatwe.

Ojcowie rzeczywiście zaangażowani (chcę wierzyć, że nie jest to jakaś znikoma mniejszość) stają się po trosze ofiarami tego okresu przejściowego. Jednak nie ofiarami bezwolnymi.

Pora na wnioski końcowe.

RÓBMY SWOJE, czyli w pierwszym rzędzie dbajmy o nasze dzieci. Współpracujmy z byłymi, gdzie się da. Jeśli współpraca jest w danym momencie niemożliwa, walczmy asertywnie (co doradzał m.in. nowy komentator Bartego).

Działajmy w każdej dostępnej nam sferze na rzecz tej ważnej sprawy, jaką jest godne i równe ojcostwo i macierzyństwo (nie tylko w sytuacji rozpadu rodziny, rzecz jasna). A w konflikcie – cóż, mamy narzędzia i cel w postaci opieki równoważnej. Promujmy ją jako model docelowy, jeśli pełna i kochająca się partnerska rodzina nie jest możliwa. Udało się w krajach stanowiących punkt odniesienia, uda się i u nas.

Józek napisał „Rozhuśtajmy tę łajbę”. Zróbmy to! Przeważmy wahadło, aby JAK NAJSZYBCIEJ osiągnęło pożądany stan równowagi. Aby mu faktycznie pomóc, nie powinniśmy ograniczać się do “dziarmolenia” na blogach. Smile

GD Star Rating
loading...
Walczymy ze stereotypamiOni mnie kochają a ty nie!Przemoc tolerowana
Ten wpis został opublikowany w kategorii być matką, sądy, urzędy, instytucje, mężczyźni i kobiety, siła stereotypu, o życiu, być ojcem, relacje między rodzicami i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

27 Responses to Gdzie jesteśmy? Dokąd zmierzamy?

Dodaj komentarz