Wychowanie na niby

Tata wobec systemu

Dość ciekawie ilustrują ideę równego traktowania rodziców tzw. kontakty, podlegające – niczym bieg rzek w Chinach – regulacji.

Sprawujący władzę “główny opiekun” zgadza się (z oporami, co pokazuje praktyka) tę władzę zawiesić na czas określony, zezwalając lub będąc zmuszonym zezwolić na “kontakty” dzieci z drugim rodzicem. Pomijam aspekty praktyczne – życie płata figle i nie zawsze da się przewidzieć, czy będzie możliwa realizacja kontaktów w trzeci weekend maja 2015 r. – ale już samo zestawienie podmiotowych praw i zasady regulacji wskazują na spore nierówności. Szczególnie gdy “główny opiekun” będzie chciał rzecz utrudnić. Proszę dalsze zdania obwarować warunkiem – “o ile rodzice jako rozsądni ludzie nie postanowią inaczej”. Zastanawiam się nad samymi zapisami.

Po pierwsze – odbiór z miejsca zamieszkania. Upierdliwy przepis, często łatwiej byłoby ze szkoły, przedszkola itd. Ale nie – sąd zasądził, “drugi rodzic” musi jechać daleko, nawet jeśli do szkoły ma 50 m. Co więcej, zarówno dojazd dziecka do miejsca zamieszkania, jak i dojazd “drugiego rodzica” w to samo miejsce to koszty (można je przeznaczyć na dzieci, ale pewnie lepiej, jak zasilają dynamikę wzrostu PKB).

Po drugie – “główny opiekun” może dziecka nie wydać (proszę wybaczyć słowo, tak to się określa). Preteksty bywają różne, nawet szkoda czasu na ich wymienianie. Możliwości egzekucji są średnie, policja po dwóch-trzech interwencjach wytacza delikwentowi sprawę za nieuzasadnione wezwania, a urzędnicy sądowi – no coż, nie zawsze są dostępni. Też mają prawo do weekendu.

I tu dochodzimy do punktu trzeciego, czyli roli czasu w tych kontaktach. Otóż zwykle nie są one połową czasu – ba, nie są nawet do niej zbliżone. Standardowo – o ile “drugi rodzic” nie przejawia lwiej determinacji, a z różnych powodów tak się właśnie dzieje (czyli nie przejawia), z jego własnym lenistwem na czele  – bywa to co drugi weekend, niekiedy jeszcze ograniczany absurdalnymi zapisami “bez noclegu”. Załóżmy, że 36 godz. Bywa jeszcze gorzej, bo mogą to być (dla dobra dziecka!) 2 godziny co drugi weekend w obecności “głównego opiekuna”.

Gdyby nawet taki “drugi rodzic” nagle odkrył w sobie ducha opiekuńczości Florence Nightingale, przy – przykładowo – wytoczonej sprawie o dłuższy czas kontaktów i/lub przejęcie opieki bada się jego więź z dzieckiem. Zakładając, że kontakty były modelowo realizowane – czy można zbudować pełną i nierozerwalną więź dziecka i rodzica przez 5-10% czasu dziecka? Odpowiedź będzie paradoksalna: można, bo ważniejsza jest jakość tego czasu! Ale jest to bardzo bardzo trudne. I na pewno nie ma nic wspólnego z realizacją prawa dziecka do równego kontaktu z obojgiem rodziców i ich z nim.Na dodatek, na co zwrócił już uwagę Andrzej w ostatnim wpisie, krzywdzi to nawet “głównych opiekunów”. Zostawia ich z poczuciem, że sami sprawują głównie opiekę i ponoszą ciężary, a “tamci” mają tylko zabawę i atrakcje.

Czy tego typu praktyki dają rodzicowi nieobecnemu jakikolwiek wpływ na wychowanie swojego potomstwa? Czy nie jest to robienie z nas w biały dzień tzw. “taty-wariata” (zbieżność z określeniem ojca jest czysto przypadkowa) dla wygody sądów (wszak coś zasądziliśmy) i “głównych opiekunów”? I czy to jest rzeczywiście lepsze dla dziecka niż nawet systemowo narzucona współpraca w ramach opieki równoważnej?

GD Star Rating
loading...
Tata wobec systemuSzkoła, żarcie, szmatki i inne wydatkiOd teorii do praktyki, czyli ruszmy z posad bryłę… prawa
Ten wpis został opublikowany w kategorii być matką, prawo i praktyka, opieka nad dziećmi, decyzje w ważnych sprawach dzieci, być ojcem, relacje między rodzicami i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 Responses to Wychowanie na niby

Dodaj komentarz