Kogo to wszystko obchodzi?

Z inspiracji pewnego człowieka o miłym dla oka pseudonimie bandyta (dziękuję) napisałem na jednym z forów kilka słów, które po nieznacznych przeróbkach ułożyły się w dzisiejszy wpis.
Ów praworządny obywatel wyraził pragnienie posiadania jasnej linii orzecznictwa sądowo-rodzinnego, która nie krzywdziłaby już na starcie dziecka i nie łamała praw żadnego z rodziców.
Głos według mnie ciekawy, ale nie sądzę, aby w tym był pies pogrzebany. A już jako panaceum wydaje mi się to zupełnie nietrafione. Rzekłbym, że jest kompletnie odwrotnie. Otóż problem polega na tym, że sądy właśnie stosują jedną linię orzecznictwa zamiast badać indywidualnie każdą sprawę. Kogo to wszystko obchodzi, komu by się chciało wnikać zbyt głęboko? To wymaga słuchania, mądrości, wiedzy, pracowitości i czasu. Żadnej z tych rzeczy sąd w nadmiarze nie posiada.
A jeśli uznać, że niech stosują jedną linię, ale niech to będzie nasza linia, to chyba zbyt ambitny plan. Smile I jednak też wróżący niesprawiedliwość.

Trochę w tym winy (nas) samych rodziców, przynajmniej sporej części. Olewając dzieci przed, w trakcie i po rozpadzie rodziny, dostarczali(śmy) argumentów zwolennikom “tradycyjnego” (czytaj “od wychowania jest matka”) porządku. Dziś obyczajowość się zmienia, ojcowie angażują się w życie domu  – bo przecież kobiety z sukcesem pracują, czasem za większe pieniądze niż facet – i definicja męskości też ulega zmianie. A prawo za tym nie nadąża.
Nawet feminizacja sądów i RODKów nie stanowi wystarczająco dobrego wyjaśnienia – znam matki, które pozostawiły dzieci pod opieką ojców, a potem gdy chciały zmienić sytuację (dziećmi są dziewczynki coraz bardziej złaknione więzi z matkami) też nadziewają się na wysiłek sądów, aby… niczego nie zmieniać. Czyli nie feminizacja, ale ogólny zanik ethosu pracy i znaczenia wymiaru sprawiedliwości. Nie jest to, rzecz jasna, tylko polski problem; polecam film z 1979 r. “I sprawiedliwość dla wszystkich” Normana Jewisona; oczywiście zachowując wszystkie proporcje, bo nie dotyczy on bezpośrednio naszej sprawy.

Czy można coś zrobić? I czy w ogóle istnieje rozwiązanie?

Najprościej byłoby po prostu uznać, że oboje rodzice są rodzicami i mają mieć wpływ na wychowanie dzieci – czyli uznać opiekę równoważną za normę, a dopiero od niej szukać wyjątków (bo niekiedy się nie da). Ale to wymaga wysiłku, co ciekawe – nawet środowiska ojcowskie nie mówią jednym głosem w tym zakresie. Tak jakby część ojców nie była zainteresowana rzeczywistym kontaktem z dziećmi, a chodzi im tylko o to, aby alimentów nie płacić. Sorry, Panowie, ale czasem tak to wygląda.

Dużym problemem jest zagadnienie tytułowe. Ta sprawa wydaje się nikogo nie dotyczyć. Kontakt z mediami – “za mało krwi”. Dramaty rodzinne są fajne, ale jak się dziecko za rączki i nóżki ciągnie, albo jak kurator przyjeżdża je rodzicom odbierać, albo gdy matka skatuje czy ojczym utopi. Inaczej “nic się nie dzieje”, wieje nudą.
Podobnie rzecz odbierają ojcowie i matki żyjące w pełnej rodzinie – na hasło “ojciec walczący”, “matka utrudniająca kontakty” przełączają program bez zastanowienia. Zaczyna to interesować dopiero, jak się rodzina rozpada. Duża część osób się dogaduje i dzielą się opieką, co do kasy zachowują się normalnie – więc też nie są zainteresowani.
Zainteresowani tracą wizerunkowo na zbyt silnym zaangażowaniu w sprawę. Dla pozostałych obserwatorów są w najlepszym razie nieobiektywni, w najgorszym – są zwyczajnymi oszołomami.
Spora grupa potencjalnie zainteresowanych rodziców zainteresowana nie jest, bo własne dzieci zdają się ich nie obchodzić. Ale tu już zataczamy koło i wracamy do zjawiska olewania potomstwa, a o tym pisałem wyżej…

No i tak to się, panie dzieju, toczy. Podobne proporcje braku zainteresowania są w parlamencie, w rządzie, w sądownictwie, prokuraturze, policji. Są przecież ważniejsze sprawy. Np. sędziowie są zajęci tym, żeby niczego nie zreformować, a już pod żadnym pozorem nie wprowadzać ocen okresowych. Kto nie wierzy – polecam wyniki ankiety na stronach Ministerstwa Sprawiedliwości. Temat zmian w Kodeksie Rodzinnym wobec wszystkich powyższych czynników należy uznać za marginalny.

Gdyby zastosować podejście bezduszno-statystyczno-matematyczne wygląda to zgoła inaczej. Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy i narosła wokół niego praktyka dotyczy bezpośrednio 80.000 rozwodzących się rodziców rocznie (dzieci w tych rozpadających się rodzinach jest – 60.000 rocznie). Sumując z 10 lat (bo potem dzieci dorastają) daje to ok. 800 tys. rodziców po rozwodzie i potencjalnie 600 tys. dzieci z problemami.

Czyli faktycznie marginesik i nie ma o czym mówić, prawda? Frown

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii ogólne i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

79 Responses to Kogo to wszystko obchodzi?

Dodaj komentarz