Rodzic w kwadratowym kole… czyli walka ustawy z alienacją

Alienacja rodzicielska

Za sprawą historii z Gdańska odżywa dyskusja nt. oddzielenia rodzica od dziecka. Pozwolę tu sobie na taką gorzką refleksję. Kolejny raz mam wrażenie, że dopóki brak kontaktów z dzieckiem dotyczy mężczyzny jest jakoś w opinii mediów i sporej części społeczeństwa mniej karygodny i naganny. Dopiero uniemożliwienie matce kontaktów przez ojca powoduje, że nagle media odkrywają Amerykę w konserwach i podkreślają realny brak sankcji dla rodzica alienującego w ten sposób oraz powolność działania aparatu sądowniczego w tych sprawach.

Jak to w naszej rzeczywistości bywa, na papierze gwarantuje się, a nawet wręcz nakłada obowiązek wykonywania władzy rodzicielskiej. I jak to u nas bywa, zaszczytny ten zapis jest tylko martwą figurą retoryczną. Praktyka bowiem przedkłada nad ten obowiązek zapis, że: „władza rodzicielska powinna być wykonywana tak, jak wymaga tego dobro dziecka i interes społeczny”. A w interesie społecznym i dla dobra dziecka należy rodzicowi, przy którym sąd nie ustalił miejsca zamieszkania dzieci, ograniczyć możliwość wpływania na losy dziecka. Oczywiście spowodowane jest to troską o to aby podły rodzic drugiej kategorii, niczym nie mącił idylli domowej „rodzica głównego”. Ach przepraszam oczywiście… chciałem powiedzieć – dziecka. Stąd wypływa najwyraźniej niechęć do sankcjonowania rodzica utrudniającego kontakty z dziećmi. I jeszcze raz gorzko. Dopóki statystyka jest jaka jest – 4-5% ojców ma dzieci przy sobie – to nie ma sprawy. Nie ma problemu, bo przypadki ograniczania matce dostępu do dzieci są tak sporadyczne, że nie sądzę aby coś się tu zmieniło. Dopóki Kali kraść krowy, nie ma co robić szumu. A te nieliczne wyjątki zawsze mają okazję trafić do mediów i tam dokona się właściwej korekty, robiąc głośną akcję.

Wiem, że w olbrzymich bólach przygotowuje się korektę prawa, która ma tę sytuację trochę zmienić. Niestety opieszałość ustawodawców w tych sprawach idzie w zawody z opieszałością sądów w egzekwowaniu obecnych praw „rodziców drugorzędnych”. Żadna ze mnie Salander, ale przeszukałem Internet w poszukiwaniu informacji na ten temat. I podzielę się teraz moimi refleksjami po tej lekturze.

Właściwie projekt zakłada pozostawienie tego, co jest – rodzic ograniczający będzie płacił kasę za ograniczanie przyznanych przez sąd kontaktów. Jedyna nowość, którą się wprowadza to ta, że kasa ma trafiać do rąk rodzica pozbawianego kontaktów. Jak mi się wydaje, żywcem zerżnęli to od naszych niemieckich sąsiadów.

Czyli nagle coś ma się zmienić, bo kasa zamiast na cele społeczne będzie szła do rodzica pozbawianego kontaktu? Jasne, teraz nie można uzyskać z tego tytułu pieniędzy na zaszczytne cele społeczne. O, już widzę oczyma wyobraźni ten zapał, aby dobrze zrobić komuś kto nie zasłużył, na to aby sąd przyznał mu dzieci. Ba, jak to będzie wyglądało? Upomina się namolnie o egzekucję… a to o kasą mu idzie, nie o dzieci. Nie wiem, jak wam, ale mi to się wcale nie podoba. Chyba ustawodawca dał się przekonać, że opieka nad dzieckiem daje się sprowadzić tylko do kasy, jaką się na nią dysponuje. Podejrzewam taki rozwój sytuacji, że rodzicom zabiegającym o kontakty dorobi się gębę pazernych chciwców, a kary tak jak nie są obecnie, dalej nie będą egzekwowane. Powstanie kolejna martwa retoryczna figura prawna. Czy o to mam chodzi? Nie wydaje mi się.

Powiem więcej, podobno kary mają być dotkliwsze. Owszem, tylko jakoś nikt nie wspomina o tym, jak to będzie z rozpatrywaniem wymiaru kar przy rozważaniu uzasadnionych kosztów utrzymania karanej osoby. Nie wiem jak wam, ale mi mówi się, że alimenty idą na pokrycie kosztów utrzymania dzieci? Czyli taka kara bardziej uderzy w dzieci niż w rodzica ograniczającego kontakty. Chyba, że ustawodawca mruga tu do nas jak na reklamie piwa „bezalkoholowego” i mówi, dobra wiemy jak to często jest z tymi alimentami. No ale o taką perfidię i obłudę to chyba nie chcemy naszych prawodawców posądzać?

Jak to może się rozwinąć? Jak kwadratura koła. W zaprawionym w stosowaniu irracjonalnych przepisów „bezmiarze niesprawiedliwości” tylko czekać, jak odezwie się przewrotność i czarny humor. Rodzic ogranicza, wygrywasz z nim sprawę i dostajesz kasę za spotykające cię szykany, rodzic ograniczający wnosi o podwyżkę alimentów (jak najbardziej uzasadnioną bo dzieci mają mniej), dowalają ci wyrównanie z procentem. Genialna konstrukcja, sam będziesz płacił sobie za spotykające cię szykany. Sąd czysty, matka się stosuje… ty jak zawsze bulisz za cały ten cyrk. A jakiż wspaniały bat na domagających się kontaktów, sam tego chciałeś. Istna pętla finansowa. Jestem przekonany, że kretyńska logika tego rozwiązania tak doskonale pasuje do obecnej sytuacji w „przesądach”, że natychmiast znajdzie naprawdę gorliwych realizatorów.

Czy ktoś bierze pod uwagę, że tu naprawdę chodzi o kontakty i władzę rodzicielską a nie tylko o kasę? Jak powinno wyglądać wg. mnie rozwiązanie? Matka ogranicza, dostaje wyrok opiewający na pracę społeczną w czasie przyznanym jej z dziećmi w wymiarze w jakim ograniczała pomnożonym razy dwa. Dzieci i alimenty za ten czas lądują u rodzica poszkodowanego. Ograniczany ma w końcu upragnione kontakty, państwo pracę za darmo, ograniczający dostaje lekcję społecznego zaangażowania. Zadowolony duch prawa unosi się z satysfakcją nad takim rozwiązaniem.

GD Star Rating
loading...
Alienacja rodzicielskaPolska walczącaCzy to grzech być ojcem?
Ten wpis został opublikowany w kategorii sądy, urzędy, instytucje, alienacja rodzicielska, siła stereotypu, zespół alienacji rodzicielskiej, miłość rodziców, PA i PAS, być ojcem, być matką, prawo i praktyka, mężczyźni i kobiety, dyskryminacja, opieka równoważna, opieka nad dziećmi, alimenty. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 Responses to Rodzic w kwadratowym kole… czyli walka ustawy z alienacją

Dodaj komentarz