Z odrobiną… empatii na co dzień jakże wszystko inaczej by szło

Tak się składa, że o sprawach Syna rozmawiam głównie z kobietami. Jest to pokłosie feminizacji trudnych i niewdzięcznych zawodów pedagogiczno-psychologicznych. Niezależnie od intencji i mądrości pań jedna rzecz uderza – zawsze żądają ode mnie zrozumienia postawy matki, uszanowania jej potrzeb, postawienia się w jej sytuacji. Moje argumenty przyjmują panie rzeczowo, rzadko znajdując w nich słabe punkty, jednak kończy się nieodmiennie mentalnym wzruszeniem ramion „Cóż, wie pan, jak to jest. Wszystko wymaga czasu”.

Ponadto panie dokonują dość często swoistej woltyżerki interpretacyjnej dotyczącej więzi z Synem, jego potrzeb oraz tzw. „realizacji kontaktów”.
Dotrzymywanie ugody w wymiarze 10 dni w miesiącu (czyli wg interpretacji BM – „co najwyżej 10 dni w miesiącu, jeśli chciałbyś cokolwiek kiedykolwiek przesunąć, to twój problem”) z uwagi na odległość wymaga ode mnie starannego planowania, żonglowania zadaniami w pracy, przesuwania spotkań oraz obsesyjnego wręcz pilnowania czasu podróży, wyboru środków komunikacji, rezerwacji biletów, a także drobiazgów w rodzaju zapewnienia mieszkania i transportu na miejscu.

Moje wysiłki tego typu przyjmowane są jako rzecz zwyczajna. OK – skoro na czymś mi zależy, muszę się postarać. Tymczasem BM, przebywająca zawsze na miejscu i „wydająca” dziecko w określonych godzinach ma pełne prawo mieć ZAWSZE problem np. z przestawieniem dni widzeń z układu czwartek-poniedziałek na piątek-wtorek. „O co panu chodzi? Samotna matka tocząca heroiczny bój o realizację potrzeb Syna, nie utrudniająca kontaktów, a pan sobie przyjeżdża z roszczeniami. Dlaczego się czepiać tego dnia w tę czy w tamtą?” Na co ja: „Przecież w drugą stronę to też tylko dzień, więc dlaczego od matki nie oczekuje się podobnej elastyczności?” Milczenie, ewentualnie bąkanie, że samotnej matce nie jest łatwo. Na pewno, ale właśnie po to przyjeżdżam, żeby ulżyć w tym niezwykłym znoju codziennej opieki.

Inna rzecz – „prywatna” opinia pani psycholog. „Dziecko bardzo silnie związane z matką”. Na prośbę o wyjaśnienie, czym się to objawia – NIC. Ewentualnie coś o centrum życia oraz „matka to matka” (mój ulubiony argument, w ramki go!). „Więź z ojcem? Też bardzo silna”. Tu więcej uzasadnień, przykładów (widać potrzebne, bo przecież „ojciec to nie matka”). Miło. Nagle samorzutny wniosek na koniec – żebym nie czuł się za dobrze: „Ale to CHYBA wynika po prostu z wieku i etapu rozwojowego”. Aha. Czyli gdybym przystał na mile widzianą przez matkę rolę ojca znikniętego, więź stworzyłaby się sama. Taki naturalny etap życia chłopca, minie jak pryszcze…

Zapewne podchodzę z pewnym przewrażliwieniem do tych kwestii. Nie lubię generalizować i przypisywać pewnych postaw czy zachowań płciom, nie wyciągam więc wniosków. Dzielę się obserwacjami i wątpliwościami.

Pytanie do pań nauczycielek, pedagogów, psychologów: skoro empatia jest uznawana za cechę „kobiecą”, gdzież ona się podziewa w zetknięciu z ojcami po rozwodzie? Jeśli jako mężczyzna umiem wyobrazić sobie uczucia i potrzeby matki dziecka, chyba wolno mi tego oczekiwać od kobiet(y)?

Proszę o wykonanie prostego ćwiczenia. Wyobraźcie sobie panie sytuację, że opieka zostaje powierzona ojcu, a panie mają „szerokie kontakty”, np. 10 dni + ustalone z ojcem. Jak chciałyby panie, aby były one „realizowane”? Jakie uczucia towarzyszą przy wyobrażaniu sobie tego grafiku? Na koniec kontrolnie: zadają sobie panie w ogóle pytania o uczucia ojców?

GD Star Rating
loading...
Ten wpis został opublikowany w kategorii opieka nad dziećmi, decyzje w ważnych sprawach dzieci, historia, mężczyźni i kobiety, co mówią inni, miłość rodziców, rozstanie, o życiu, psycholodzy, psychiatrzy, badania, być ojcem, relacje między rodzicami, dyskryminacja, opieka równoważna i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 Responses to Z odrobiną… empatii na co dzień jakże wszystko inaczej by szło

Dodaj komentarz