- Zostaję ojcem
- Dobre złego początki…
- Wymarzona córeczka
- Po rozwodzie
- Kawaler z odzysku
- Gorące lato i pierwsze koty za płoty…
- Fajnie się zaczęło…
- Drugie życie – nowa gra
- Nabieramy rozpędu…
- Syn, znowu syn
- Półmetek?
- Stabilizacja na walizkach
- Ukorzenianie
- Córka w drodze
- To chyba już…
- Komplet do kwadratu
- Koniec urlopu…
- Czas stabilizacji, czas stagnacji
- Nic nie trwa wiecznie…
- I tak mijamy sie mijając…
- Trwając…
- “Kuba S. wiecznie żywy”
Patrząc na życie moich przodków w linii męskiej osiągnąłem wiek średni, przekroczyłem mityczne 40 lat, przekroczyłem na tyle wyraźnie, że skłoniło mnie to do przemyśleń nad przebytą dotychczas drogą, życie zawodowe zawsze traktowałem jako splot mniej lub bardziej poddawanych mej woli okoliczności. Życie osobiste już nie…Mam 44 lata, zdobyłem doświadczenie w budowaniu ogniska domowego, najpierw dom wraz z narzeczoną, potem mieszkania z żoną, dom rekreacyjny za miastem, teraz nowa żona w nowym domu, troje dzieci, marzenie o dożywociu bez zbędnych rewolucji, nerwowych działań, ot takie odcinanie kuponów od doświadczenia…
Byłoby jednak chyba za prosto i łatwo, zbyt stabilnie, zbyt tradycyjnie, no nie tak jak sobie wymarzyłem…
Pojawienie się drugiego syna sprawiło, że mamusia żony wpadła do nas na dłużej z bratnią pomocą, nie mogę narzekać, szlag trafił czystą płytę ceramiczną dopiero po tygodniu pobytu po kolejnym skipieniu słodkiego kompociku z jabłek, ot fakt i tyle, żeby nie było, że się czepiam. Dużo ważniejsze było, że panie zaczęły się na powrót lubić, po okresie konfliktu pokoleń nastąpiło powolne bratanie damskich dusz. Początkowo nie było żadnego problemu. Starsze dzieci wniosły klimat radości z braciszka, wsparły w opiece, było fajnie. Spór kto idzie na spacer był na porządku dziennym. Mijały dni, mijały tygodnie, pokonaliśmy z moim aktywnym udziałem problemy laktacyjne i inne około porodowe. Było coraz lepiej. Przynajmniej mi tak się wydawało. Ale cóż zadowolony z siebie ojciec trójki dzieci, z nieźle ułożonymi relacjami z matką starszej dwójki, chyba mógł uwierzyć, że wszystko zmierza do własnej mety, no właśnie tak poetycko za Jesieninem rozmarzyłem się wówczas. Wykańczanie domu posuwało się etapami z uwzględnieniem stref ciszy, wolnych od kurzu i smrodów chemii budowlanej. Było z górki…
Kończył się okres urlopowy, coś trzeba było postanowić, wybraliśmy opcję “na babcię”. W niedzielny wieczór rozjeżdżaliśmy się w dwie strony, moja żona z synkiem do swoich rodziców, ja ze starszakami do ich mamy i babci. Po paru godzinach w podróży wracałem do pustego, cichego domu. Tylko czy to było moim marzeniem?
loading...