Rozmowa kontrolowana…

Tata wobec systemu

Należę do pokolenia które jeszcze dokładnie pamięta że po podniesieniu słuchawki telefonu pojawiał się miły ciepły głos „Rozmowa kontrolowana…”.

Tak to mniej więcej wyglądało Wink

httpv://youtu.be/LozUW–BITQ .

Ja czuję się podobnie, jak trener drugiej kategorii – Jarząbek Wiesław. Szczęśliwie mam prawo do „widzeń kontrolowanych” z dzieckiem. Mają się odbywać w obecności matki dziecka lub wyznaczonej przez nią osoby. Zastanawia mnie, czy przypadkiem nie narusza to moich praw obywatelskich. Ale widocznie sądy w Polsce są bieglejsze w tej materii niż ja.

Jak to właściwie jest, że obywatel Rzeczypospolitej z pełnymi prawami wyborczymi nie może spotkać się ze swoim dzieckiem bez obstawy? Jak to właściwie jest, że przy pomocy kartki wyborczej mogę wpływać na kształt naszego burakowa ale, broń Boże, nie spotkać się z własnym dzieckiem. Jest gorzej – mogę wsiąść do samochodu, i śmigać ile mi tylko do głowy przyjdzie po drogach i bezdrożach ziemniakowa. Ale podetrzeć mojemu dziecku tyłek bez obstawy – NIE!

To jak to ze mną właściwie jest? Psychiatrzy nie stwierdzają choroby psychicznej. Nie stanowię także zagrożenia dla siebie ani dla otoczenia. A jednak przebywanie z własnym dzieckiem wymaga strażnika nad głową. Bo co? Mógłbym nakarmić dziecko arszenikiem?

Nikomu nie przychodzi nawet do głowy odbieranie dzieci gdy ktoś zachoruje na chorobę psychiczną. Bo słusznie się rozumuje, że wychowywanie dzieci minimalizuje jej skutki.

Może więc jestem takim zbirem, że chciałbym dzieciątku przetrzepać kieszenie, zabrać 5 złotych i szybciutko skoczyć do monopolu po piwo? A jednak państwo daje przepustki skazanym, aby od czasu do czasu mogli pobawić się ze swoją dziatwą w zaciszu domowym. Ale ojciec dziecka, to wróg i złodziej a jak nie złodziej to pijak.

Znałem jednego pijaka (niestety już świętej pamięci). Pił spokojnie po pracy w domu, kiedy dziatwa biegała mu między nogami. Państwo przysyłało pani z MOPS by sprawdzała, czy przypadkiem nie polał sety swojej latorośli.

Może więc dziecko jest za małe? Przedszkolak nie jest w stanie wytrzymać bez mamy? Ojciec więc musi być dozorowany, bo dziecka nie zna i już? Mam nadzieję, że Pani z przedszkola przychodziła do każdego dziecka przez okres 3 miesięcy wcześniej aby poznać każde dziecko w domowym środowisku.

Może więc miejsce nie jest odpowiednie? Koniecznie musi być w domu matki? Oczywiście wokoło same zagrożenia. W ojcowskim domu można wpaść do muszli klozetowej, szafa ma zęby i straszy, a schody są złośliwie wypastowane olejem silnikowym. Miejsce zamieszkania matki, to bezpieczne spokoje miejsce – sielanka, Wyspy Kanaryjskie.

Czemu więc ma służyć wydawanie idiotycznych postanowień? Sądzę że istnieją dwie istotne przesłanki.

Państwo musi kontrolować swoich obywateli ponieważ są jak małe dzieci we mgle i nie wiedzą co czynią. Musi ich stygmatyzować jako gorszych, nie umiejących odpowiadać za swoje czyny i postępowania. Chce pokazać, że obywatel to idiota i należy kontrolować najdrobniejsze szczegóły jego życia. Obywatelowi nie można wierzyć, że zrobi coś dobrze dla swojego dziecka albo dla samego siebie.

Drugą przesłanką – w moim odczuciu prawdziwą – jest dyskryminacja ze względu na płeć, która wciąż jest żywa w naszym społeczeństwie. Postanowienie o dozorowaniu spotkań ojca z dzieckiem ma pokazać, że facet to ciapa, która nie nadaje się do wychowywania własnego dziecka i trzeba kontrolować to co on robi. Nie można dopuścić do tego aby miał faktyczny wpływ na wykonywanie swojej władzy rodzicielskiej, ponieważ mógłby przekazać niewłaściwe postawy wychowawcze. Może nauczyć dziecko sikać na stojąco? Wypchnięcie męskiego sposobu wychowywania, pokazywania że należy dawać sobie radę z problemem i być wytrwałym, nie pasują do zdominowanego przez kobiety świata wychowania dzieci.

Dyskryminacja ojców pokazać, że to co męskie nie jest ważne. To, co kobiece, jest mądre i wspaniałe.

Dozorowane spotkania z dzieckiem uderzają przede wszystkim w dziecko. Pokazuje się, że ojciec to ktoś gorszy, kogo należy kontrolować w tym co robi. Skoro kontroluje się ojca, to znaczy że ojciec jest dla mnie zagrożeniem. Jak jest zagrożeniem, to jest moim wrogiem. Nie mogę pokazać swoich uczuć wobec niego ponieważ uczucia będą kontrolowane. Wniosek – dla mnie ojciec jest podejrzany z góry.

Tak więc nie korzystam z kontrolowanych spotkań z moimi dziećmi. Nie godzę się, aby dyskryminowano oraz limitowane uczucia moich dzieci oraz moje.

PS: W mojej rodzinie żyło pewno małżeństwo. Oboje byli nosicielami genów, które spowodowały ujawnienie się choroby neurologicznej a w konsekwencji psychicznej u obojga rodziców. Choroby te uniemożliwiały nie tylko prawidłowe poruszanie się ale także zaburzały świadomość. Tak się czasami dzieję. Nie byli w stanie pracować, żyli z renty. Mieli dwoje dzieci w wieku szkolnym. Nikomu nie przyszło do głowy aby im odbierać dzieci albo ich kontrolować w jakiś sposób. Radzili sobie jak umieli. W tym jak to robili, widziałem prawdziwą miłość.

Nie jestem dotknięty żadną z chorób a mimo to jestem karany dozorem za miłość do dzieci. Gdzie tu jest jakaś logika?

GD Star Rating
loading...
Rozmowa kontrolowana..., 3.5 out of 5 based on 6 ratings
Tata wobec systemuOstrzeżenie przed niebezpieczeństwem, czyli …nie robię cz. 2Najszybsi sędziowie świata
Ten wpis został opublikowany w kategorii być ojcem, mężczyźni i kobiety, psycholodzy, psychiatrzy, badania, alienacja rodzicielska, ogólne, zespół alienacji rodzicielskiej, opieka nad dziećmi, PA i PAS, decyzje w ważnych sprawach dzieci, siła stereotypu, ojcowie i dzieci. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 Responses to Rozmowa kontrolowana…

Dodaj komentarz