W co się bawić?

To pytanie, wiele lat temu wyśpiewane przez Wojciecha Młynarskiego, wraca do nas regularnie w kolejnych wersjach. W czym konkurować? Jak się porównywać? Gdzie szukać swoich przewag? W jakiej wystartować konkurencji? Na którym boisku grać?

Oczywiście znamy to dobrze z życia publicznego. W mediach wygrywa nie ten polityk, który ma coś ważnego do powiedzenia ale ten, który umie narzucić innym swój temat, swoją narrację.

Ktoś kiedyś, z niewiadomych przyczyn, bez żadnego merytorycznego uzasadnienia, dla chwilowych korzyści czy załatwienia bieżących spraw zaproponował, żeby w sytuacji, kiedy rodzice się rozstają, zbadać, który rodzic jest lepszy, i temu rodzicowi powierzyć wyłączną praktycznie opiekę i władzę rodzicielską nad dzieckiem. Dla zatkania ust niezadowolonym wymyślono widzenia (przepraszam, kontakty) dla drugiego rodzica i iluzję nazywaną „wspólnym sprawowaniem władzy rodzicielskiej”. Jakieś kompletne pomieszanie wszystkiego ze wszystkim. Ale komuś udało się narzucić taki pomysł i siłą rozpędu tak się to od dziesiątek czy setek lat toczy. Pojawiają się pytania…

Po pierwsze – czy rodzice podlegają jakiejkolwiek kontroli kiedy ze sobą współpracują?
Po drugie – nie ustalono żadnych kryteriów pozwalających stwierdzić, czy ktoś jest dobrym rodzicem.
Po trzecie – potraktowano dziecko jak jeden z elementów majątku (swego rodzaju ruchomą nieruchomość).
Po czwarte…

Każdy, kto nie szuka własnej korzyści (najczęściej zresztą iluzorycznej) jest w stanie w kilka minut rozbudować tę listę uwag i zastrzeżeń wielokrotnie. Udało się jednak komuś narzucić grę na takim właśnie boisku. Zbudowano olbrzymi aparat urzędniczy. Stworzono standardy i procedury. Wytworzyła się tradycja. Stała się silnym wsparciem dla początkowej idei. Dzisiaj nikt już nie zastanawia się, w jakim celu działa, co będzie efektem jego pracy. Powtarza do emerytury to, czego się nauczył u początków kariery zawodowej. Po co wywracać coś, co sprawnie funkcjonuje? Refleksja wymaga odwagi i zmusza do samodzielnych działań. Po co?

Proponuję wykreślić z kodeksów i innych przepisów pojęcie „dobra dziecka”. Zamiast haseł, których nikt nie rozumie, warto by wpisać coś bliższego rzeczywistości. Może „przy rozstrzyganiu kwestii opieki nad dzieckiem sąd kieruje się tym, który z rodziców jest mu bliższy emocjonalnie”? Albo „miejsce zamieszkania dziecka sąd ustali przy tym rodzicu, który umie lepiej manipulować”? A może po prostu „sąd wyda wyrok według własnego uznania”?

Skoro rzeczywistość nie przystaje do przepisów, a zmienić jej się nie da, dopasujmy przepisy do rzeczywistości. Funkcjonująca od lat rozbieżność może być przyczyną wielu groźnych chorób…

GD Star Rating
loading...
W co się bawić?, 4.3 out of 5 based on 10 ratings
Ten wpis został opublikowany w kategorii być matką, mężczyźni i kobiety, psycholodzy, psychiatrzy, badania, dyskryminacja, opieka równoważna, opieka nad dziećmi, sądy, urzędy, instytucje, alienacja rodzicielska, siła stereotypu, zespół alienacji rodzicielskiej, miłość rodziców, PA i PAS, rozstanie, być ojcem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz